Obserwatorzy

About Me

Tyle już was było

Popularne posty

Obsługiwane przez usługę Blogger.
sobota, 31 grudnia 2016

Jak co roku, czyli trochę pierdolenia a trochę na poważnie

Zacznijmy od podsumowań...

Ten rok nie należał do najlżejszych. Szczerze zastanawiam się czy moje nerwy wytrzymają kolejne lata, skoro poprzednie budowały napięcie rodem z filmów grozy.
Było ciężko. Kiedy myślałam, że najgorsze już mnie spotkało, dostawałam kolejne ciosy, w tym jeden najbardziej bolesnych. Życie weryfikuje znajomości, ludzi, z którymi przebywamy, żyjemy. Straciłam kilkoro bliskich i najbliższych. Bolało jak cholera, ale poznałam mnóstwo innych wartościowych osób. Nauczyłam się nowych rzeczy, zdobyłam nowe umiejętności.

Wyprowadziłam się, zmieniłam pracę na pełnoetatową, przeniosłam się na zaoczne studia i cały czas starałam się nie zgubić w tym wszystkim siebie. Wzięłam do serca słowa mojej menagerki. Nie jestem robotem, jestem tylko człowiekiem. Nie udało mi się zrobić z siebie robokopa, który wydaje obiady, robi kawę i sprzedaje kanapki. Zmęczenie przymykało mi czasem oczy, wyzwaniem okazywało się utrzymanie garnuszka z mlekiem. Ale przetrwałam i trwać będę przynajmniej przez najbliższe kilka miesięcy.


Choć nie zawsze pięknie jest, nagle każdy ruch każdy gest sprawia ból w serce jak kamień.
Płynie strumień łez, świat twój odrzuca mnie, lecę w dół, znowu próbuje Cię odnaleźć
~ Grubson - „Niebieski ptak”


Nie ma co czekać, aż 2016 „umrze”. Nie uważam tego czasu za stracony, bo wykorzystywałam go na maksa, choć i tak uważam, że mogłam go wycisnąć jeszcze bardziej. Trzeba wyciągać wnioski – to przydatna umiejętność. Odkąd zaczęłam się usamodzielniać (już dobrych kilka lat temu) nauczyłam się zastanawiać nad samą sobą, nad tym gdzie popełniam błędy i czy na pewno popełniam je ja. Warto spróbować ;)

Pieprzenie (jak co roku) pt. „Nowy rok, nowa/nowy ja” jest tylko pożywką dla hejterów. Wiadomo, ludzie czekają na jakiś szczególny moment, dzień, w którym zaczną wprowadzać zmiany w swoje życie. Nie ma się co oszukiwać – noworoczne postanowienia, z samej nazwy wnioskując, są aktualne tylko w NOWY ROK, czyli 1go stycznia. Wytrwalsi przeżyją kilka tygodni/miesięcy na siłowni, bez papierosa czy zdrowo się odżywiając.
Prawda jest taka, że każdy moment jest dobry na zmianę. Niektóre działania warto zaplanować, ale nie warto odkładać ważnych decyzji. Pracę nad sobą najlepiej zacząć od zaraz.


Wokół dobra materialne, podzielona klasa
Pogoń za tym, co namacalne, praca - dom - praca
Musisz pracować, żeby przeżyć, wiadomo
Szkoda tylko, że wielu nie spełnia się zawodowo
Nie mamy czasu rozwijać się mentalnie, duchowo
Regularnie zat
Zataczamy błędne koło
Trochę z boku obserwuję ten pościg
A i tak czasami jestem wypłukany z miłości
Co jak nie miłość pozwoli nam żyć w harmonii
W świecie umysłowej niewoli?
Ty potrzebujesz mnie, ja potrzebuję Ciebie
Abyśmy razem współgrali jak komórki w naszym ciele
Jak to jest, że około siedem miliardów ludzi na świecie
Nie potrafi żyć w pokoju, mając taką przestrzeń?
A 50 bilionów komórek u każdego z nas
Żyje tak cały czas... 

~Grubson - "Dżungla"


A co Ruda postanawia na 2017?

Jest mnóstwo rzeczy, które miałabym ochotę zrobić, zaplanować, z których chciałabym skorzystać. Pełen etat i, mimo wszystko, dosyć skromny budżet na za wiele mi nie pozwala.
Powiem Wam najpierw czego sobie NIE obiecuję.
Na pewno nie rzucę palenia tak na sto pro. Ten rok był przełomowy jeśli chodzi o fajki, potrafiłam nie palić przez długie okresy czasu, jednak zdarza mi się znowu popalać tu i tam. Zwykle do towarzystwa, ale musiałabym zmienić towarzystwo, żeby przestać palić, a z tym raczej nie prędko...
Nie znajdę męża – zgodnie z wydarzeniami utworzonymi na fejsbuku. Choć nie, lepiej brzmi: „Nie będę SZUKAĆ męża w 2017 roku”. Znajdzie się to znajdzie. Jak na razie muszą się zweryfikować niektóre relacje w moim życiu, ślub i wspólne życie jeszcze poczekają.
Kolejną rzeczą, której nie mogę sobie obiecać jest coś co w gruncie rzeczy nie jest zauważalne, ale gdy się kumuluje to sieje spustoszenie... Nie będę się mniej denerwować. Praca, praca, praca, klienci w pracy, koledzy z pracy, spóźniające się tramwaje i autobusy, ludzie w komunikacji miejskiej, kolejki w sklepach, walka o byt, proza życia. No nie da się, choćbym na głowie stawała. A że tego nie umiem to tym bardziej bym się wkurzyła. 

Coś co mogę sobie obiecać, a przynajmniej spróbować wykonać, to wygospodarowanie odrobiny więcej czasu dla samej siebie. I nie mam tu na myśli obejrzenia serialu czy przeglądania fejsbuka wieczorem po pracy. Zmotywować się do czytania, spacerów, wyjścia na event czy nawet potańczyć. Wrocław jest tak wspaniałym miastem, a ja... ja nie mam czasu ani nawet ochoty korzystać z jego ofert. 
Uczyć się więcej – i mam tutaj na myśli włoski, choć bardzo bym chciała wrócić do niemieckiego, bo baaardzo go zaniedbałam. 
Poświęcać czas samej sobie. Ostatnio wkręciłam się nieco w kucharzenie, pieczenie mnie odpręża. Może to jest właściwy trop? 
Wrócić do korzeni – do dziennikarstwa. Przecież to był mój konik, moje hobby, coś, o czym marzę od podstawówki i śni mi się po nocach. Tłumaczenia miały być planem B, dodatkiem, opcją awaryjną. Mam kilka pomysłów na moje „dziennikarskie” życie i mam nadzieję, że wypalą. Trzeba samozaparcia. I wiary. We własne możliwości.


Nieważne jak jest źle,
A to, że mamy w sobie nadzieję i myśli te
Przeżyjemy, bo weźmiemy w ręce życie,
Zaczniemy budować od podstaw,
A jak się zjebie coś, naprawimy to

~Grubson - "Naprawimy to"

Na ten Nowy Rok nie życzę Wam fortuny, świetnych aut, zmiany pracy, zajebistych lasek u boku czy kolejki przystojnych facetów. Życzę Wam wiary. Wiary w samych siebie. To jest kluczem do sukcesu, do wyrwania się monotonii i marazmu.
No i żeby ten rok był choć odrobinę lepszy niż poprzedni.

Mój zapowiada się pełen niespodzianek.

A Wasz?




P. S. Polecam posłuchać – Grubson ma MEGA nawijkę. Mądry z niego facet.



Myśli ciągle nowe kłębią się w głowie.
Co ja wczoraj, co jutro, co dzisiaj...
Mówię sobie: PRZESTAŃ choć na moment
myśli wyślij w drogę.
Oddychaj!
Czuję jak moje ja spływa po mnie
na nowo ze światem i sobą się witam.
To tak wygląda teraz świadome...
wreszcie czuję, kocham, oddycham!! ...

Różni ludzie i emocjonalne stany
różny scenariusz gotowy rysunek lub tylko szkic.
Najważniejsze to kochać i być kochanym
najgorzej nie czuć nic!
Różni ludzie i emocjonalne stany
różny scenariusz gotowy rysunek lub tylko szkic.
Najważniejsze to kochać i być kochanym
najgorzej nie czuć nic!

Cieszę się, że na świecie są ludzie.
z którymi jednym szlakiem mogę iść przez życie
raz lekko raz w trudzie,
wznosić się mentalnie jak na wietrze liść,
łapać chwile ulotne jak ulotka.
Jak coś zmieniać to najpierw od środka!
Głową w chmurach,
a zarazem twardo po ziemi zgodnie z naturą,
z szacunkiem dla korzeni.
:
Więc słuchaj, tego co podpowiada serce i dusza
Do przodu ruszaj, aby wykorzystać odpowiedni wiatr,
okiełznać fart tak, aby wysoki zdobyć pułap
to natura jest twoim pomostem,
aby być fair traktuj ją jak swą siostrę
Masz do niej wolny dostęp, więc doceń to,
bo ona daje Ci oddech byś mógł być blisko,
byś mógł wyczuć tętno,
zrozumieć sedno,
poczuć obecność,
pozwól by ciało, umysł i dusza stanowiły jedność.

I jeszcze jedno posłuchaj ciszy tej wewnątrz!
Teeeeeejj ... Ciszy tej wewnątrz
Posłuchaj ciszy teej


Różni ludzie i emocjonalne stany
różny scenariusz gotowy rysunek lub tylko szkic.
Najważniejsze to kochać i być kochanym
najgorzej nie czuć nic!
Różni ludzie i emocjonalne stany
różny scenariusz gotowy rysunek lub tylko szkic.
Najważniejsze to kochać i być kochanym
najgorzej nie czuć nic!

Myśli ciągle nowe kłębią się w głowie:
Co ja wczoraj? Co jutro? Co dzisiaj?
Powiedz sobie: PRZESTAŃ choć na moment
myśli wyślij w drogę Oddychaj !
Czujesz jak twoje ja spływa po tobie
na nowo ze sobą i światem się witasz.
To tak wygląda teraz świadome...
Wreszcie czujesz, kochasz, oddychasz...
Pełną piersią!


sobota, 19 listopada 2016

Szczerze o złośliwości





Złośliwość – wg słownika języka polskiego PWN - zaskakujący w przykry sposób, lubiący sprawiać innym przykrość; też: wyrażający takie intencje. Jest obecna w życiu codziennym, jesteśmy poddawani próbom złośliwców lub też sami posługujemy się takimi uwagami. Warto czy nie warto? Czy jest w dobrym tonie - bycie złośliwym?


Ty, złośnico!” - często słyszę. Słusznie, niesłusznie – różnie to bywa. Pozwalam sobie na docinki, cięte riposty, dogryzanie. Im bliżej z kimś jestem, tym ostrzejszą mam gadkę. Wszystko z sympatią i miłością. Ci, którzy mnie znają, wiedzą, że nie kierują mną złe intencje. Gorzej, kiedy ktoś przegina. Jeszcze gorzej, gdy nie potrafi ogarnąć, że przekracza cienką niewidzialną linię.



Wiele rzeczy robię dla przekory. Puszczam oko w poważnych sytuacjach, podpuszczam ludzi (głównie facetów, być może dlatego nadal jestem sama, cóż...). Ten typ tak ma. W tym przypadku typiara, czyli ja.

Przychodzi taki moment, że wszyscy wokół nagle znajdują szczęście. W moim otoczeniu przyszedł stosunkowo niedawno. Reagowanie na takie sytuacje jest bardzo naturalne. Bądź co bądź trzeba się jakoś zachować. Nie wiadomo czy śmiać się, czy płakać. Przy ludziach się śmieję, zaś płaczę w samotności. To, że wywrócę oczami, rzygnę tęczą czy cokolwiek innego nie oznacza, że komuś zazdroszczę. Zazdrość jest bardzo niezdrowa, w większości przypadków takowej doświadczyłam i mówię jej stanowcze NIE. Również szydzenie nie oznacza, że mój kumpel jeden, drugi, trzeci mają się rozstawać ze swoimi laskami! Wręcz przeciwnie, cieszę się ich szczęściem! Inną kwestią są przesłodzone pary z milionem wspólnych zdjęć otagowanych #loveforever #couple #mylove #forever, okraszone zyliardem serduszek i kolejnym pierdyliardem buziaczków. Najspokojniejszy by nie zdzierżył i sam ich cisnął.



Nie zaprzeczam, że brakuje mi pewnego pierwiastka. Ostoi. Ciepła. Czułości. Zrozumienia. Gorącej herbaty po powrocie z pracy. Przytulenia po ciężkim dniu. Wspólnego obiadu. Posłuchania o wymienianiu opon w samochodzie lub po prostu wspólnego milczenia przy filmie. Mój ziomek się śmieje ze mnie, że „laska bez bolca dostaje pierdolca”. Trudno się nie zgodzić, ACZKOLWIEK pragnę zaznaczyć, że od mężczyzny nie oczekuję jedynie... no, wiecie. Jednej kwestii. Relacje damsko-męskie to bardzo złożonasprawa! :D


Bycie złośliwym w dobrym tonie jest jak najbardziej na miejscu. Dopóty dopóki ktoś nie zaczyna nam wypominać bolesnych kwestii, naszych błędów, kiedy kierują nim pobudki inne niż sympatia.



Złośliwość w wykonaniu Rudej to po prostu styl bycia. Szkoda, że niewiele osób potrafi przyjąć ten fakt do swojej wiadomości :)





_________________________

Dzisiaj krótko, ale treściwie. Skoro wzrok przywiódł Cię aż tutaj – skrobnij parę słów. Będzie mi miło poznać Twoją opinię. ;)



Do następnego!
poniedziałek, 24 października 2016

Let's begin that sh... story

Do tej pory dostawaliście szczątkowe informacje, zajawki, migawki, urywki i takie tam inne bzdety. Wiedzieliście, że wiele się zmieni, a przynajmniej na to starałam się Was przygotować. Z samą sobą poszło nieco gorzej, no ale...
Czas rozwiać wszelkie wątpliwości i niedomówienia. It's time to face the truth, jak mawiał klasyk.

Podobno Rude są szalone. Podobno niczego się nie boją i do wszystkiego podchodzą z zimną krwią. Rudzi to podobno nawet duszy nie mają...
Sęk w tym, że te wszystkie "podobno" nie zawsze mają odzwierciedlenie w rzeczywistości. W moim przypadku na pewno nie wtedy, gdy uderza się w mój najczulszy punkt, czyli w rodzinę.

Zawsze byłam związana z rodzicami. Mogłam się z nimi kłócić, drzeć koty, dyskutować, narzekać, ale nigdy nikomu obcemu nie pozwoliłam powiedzieć na nich złego słowa. Z perspektywy czasu szczerze tego żałuję. Pomimo szacunku, którym ich darzyłam, oni potraktowali mnie całkowicie odwrotnie.
Z pewnych powodów (nie roztrząsajmy ich na forum), z jakimi spotyka się część "statystycznych Polaków", w połowie sierpnia zdecydowałam, że od października zamieszkam sama. I mnie, i im byłoby lżej. Bez niepotrzebnych spięć z matką, z ojcem o matkę itd. Nie chciałam walki, choć wiedziałam, że będzie. Wiedziałam, że będą źli, ale chciałam mieć miejsce, do którego będę mogła wrócić na te cholerne święta, żeby nie siedzieć samej w czterech ścianach. Sęk w tym, że w dzień deadline'u, jaki sobie wyznaczyłam, sytuacja obróciła się o 360 stopni. Grunt usunął mi się spod nóg, bo moja wyprowadzka została przyśpieszona na tę samą noc. Eksmisja załatwiona szybciej niż przez komornika. Nie na za dwa tygodnie, jak planowałam, jak oznajmiłam najspokojniejszym tonem, na jaki było mnie stać. W ten sam wieczór, płacząc jak bóbr, słysząc na swój temat najgorsze wyzwiska i nie mogąc się nawet odezwać pół słowem, w obawie o własną głowę, zabrałam najpotrzebniejsze rzeczy i (dosłownie) uciekłam do brata.

Po trzech nocach, przepłakanych popołudniach, treningu prawie do wycieńczenia, kolejnej konfrontacji z rodzicami... Zajechałam do Wrocławia. Mojej ostoi. Teraz tak mówię, ale początkowo białe ściany mnie przerażały. Ilość kartonów do rozpakowania. Całe życie, "posag" zapakowany w pierwsze lepsze pudła, worki, w cokolwiek, co było pod ręką. Mieszkam w nowym miejscu już drugi miesiąc, a jeszcze nie wszystkie manele zabrałam z bratowej piwnicy. Na raty, kiedy mam czas, wskakuję w pociąg, albo oni, oboje, brat z żoną, moja dwójka ratowników, podrzucają mi to i owo. Właśnie oni, w chwili, gdy wpadłam na głęboką wodę, podali mi rękę i przygotowali "paczkę dla powodzian". W tym przypadku słoiki z pysznościami i winem na gorsze wieczory.
A tych też było sporo. Nadal są. Przez pierwsze dwa tygodnie, po powrocie z pracy, zasypiałam płacząc w poduszkę. Z bezsilności, z bezradności, poczucia wszechogarniającej niemocy. Bo ileż można uśmiechać się do klientów w pracy i proponować kolejną kawę lub porcję obiadu na wynos? I ile razy można chować się w łazience, żeby uronić kilka łez tak, aby koledzy nie widzieli? Co prawda załatwiłam na prędce zaoczną szkołę, miałam jakieś oszczędności, ale byłam sama. Jak palec. "Najbliżsi" bliscy przynajmniej 30 km od Wro.Wtedy przemknęła mi myśl, że z silny ramieniem obok byłoby mi łatwiej. Wiem, że mam sporo problemów i kolejny w postaci mężczyzny nie jest mi potrzebny. Choć może... ?
Zostałam nawet bez ukochanego psa, on by umiał coś zaradzić na moje smutki. Ostatnio jak go zobaczyłam to się popłakałam. Cieszył się na mój widok, nie rozumiał, że jego mamusia już więcej go nie odwiedzi. Po prostu skakał z radości, że mnie widział.

Mijają dwa miesiące mojego "dorosłego i samodzielnego życia", a ja nadal zostawiam mokre ślady na klawiaturze. Czy przestanie boleć? Nie mam pojęcia. Wiem, że nie mam czego się wstydzić. Analizowałam z moimi starszymi bracholami sytuację po kilkadziesiąt razy i wiem, że chęć usamodzielnienia się nie jest niczym złym. Że nie skrzywdziłam nikogo, chcąc żyć ze spokojną głową i skupiając się na tym co ważne: nauce, pracy, a przede wszystkim wypracowując swoje własne szczęście.

Zatem, moi drodzy, nie bójcie się podejmowania ryzykownych kroków. Zwłaszcza, jeśli chodzi o Waszą przyszłość, bo ktoś może to zrobić za Was.

Polecam obejrzeć :)
sobota, 14 maja 2016

Przede mną siódme niebo

Nadszedł ten dzień, kiedy ostatecznie musiałam pożegnać się ze swoją adolescencją. Dzień, w którym obchodziłam swoje 20. urodziny.

Zawsze czekałam do osiemnastki. Trochę dorosłości, fajka czy piwko na legalu, prawo jazdy... Mówili mi, że po osiągnięciu tzw. dorosłości  czas  leci jak szalony.  Mogę przyznać całkowitą rację. Nim się obejrzałam, a podchodziłam do matury. Chwilę później pojechałam na wspaniałe wakacje, zaczęłam studia. 4 maja 2016 minął równo rok od mojego egzaminu dojrzałości. Kiedy ten czas tak uciekł? Mam wrażenie, że przecieka mi przez palce.

Co myślę z perspektywy bycia dwudziestolatką?

Nie było żadnego BUM, które zwaliłoby mnie 4 maja rano z łóżka, nie postanowiłam zmieniać całkowicie swojego świata. Do niektórych decyzji trzeba dojrzeć, inne myśli kiełkowały mi w głowie od dłuższego czasu. Zdecydowanie cieszę się z momentu życia, w którym się znajduję. Nie cofnęłabym czasu do, chociażby, imprez osiemnastkowych. Cieszę się z tego, co mam w głowie J Przez ten czas trochę się nauczyłam, poznałam nowe osoby, nabrałam doświadczenia (w różnych kwestiach życia). Stałam się pewniejsza siebie, a przede wszystkim poznałam swoją wartość i nie daję się „zakrzyczeć”.
 
Czego oczekuję?

Nie można oczekiwać zbyt wiele. Życie nauczyło mnie (brzmi poważnie :p) nieroszczeniowego podejścia do innych. Nie uważam, że coś mi się należy bo TAK. Nie oczekuję prezentów, ułatwiania pewnych spraw, nawet nadmiernej uprzejmości. Na wszystko w życiu trzeba sobie zapracować.
Zawsze powtarzam, że metryka mnie ogranicza. Będąc dwudziestolatką, często z przykrością, zdaję sobie sprawę, że mam więcej w głowie niż niejedna rówieśniczka. Poznając kogoś starszego (bez względu na płeć czy stanowisko) głupio mi się przyznać, że mam tylko 20-tkę na karku. Często stwarza to niepotrzebny dystans.
Jedynymi osobami, którym ten fakt nie przeszkadza, są moi bracia. Dla nich zawsze będę ich małą, słodką i kochaną siostrzyczką J
 
Mam sporo planów na przyszłość. Tą bliższą, w perspektywie  kilku miesięcy, jak i tą dalszą. Obecnie się zastanawiam nad podjęciem drugiego kierunku studiów. Jaki miałby być? Ciągle waham się w tej kwestii.
Do 30tki mam swój własny osobisty deadline – chciałabym mieć już do tej pory dziecko, najlepiej dwoje. :D A do tego (niestety i stety) – trzeba mieć męża. Obiecałam kiedyś sobie, że dzieci będę mieć tylko z miłością mojego życia.
Chciałabym się zakochać. Wiecie zapewne jakie cudowne jest to uczucie. Motylki w brzuchu, maślane oczy, wzdychanie, dobry humor… Na razie jednak daję sobie spokój. Co się odwlecze to nie uciecze. Może jak przestanę o tym myśleć to znajdzie się taki KTOŚ, który zabarwi mi nieco życie?
...poza tym za miesiąc sesja, więc tym bardziej powinnam się skupić na sobie :D
Całe życie przede mną. Jeszcze poznam prawdziwy smak studenckiego życia i imprez. Jeszcze wiele przede mną zmagań, znojów i trudów. Ale kto ma sobie poradzić jak nie ja?

Silna i niezależna, pracująca, znająca swoją wartość kobieta.
Oto ja. Ruda.
Dwudziestolatka.

 

 

„Dwudziestolatkom zawsze w pas się kłania świat, cały świat!

Cały świat, cudny świat! Ma jak my dwadzieścia lat!

 Jak my wszyscy ma dwadzieścia lat!”
czwartek, 28 kwietnia 2016

Nożem w serce


Kiedy czytamy o tym na portalach plotkarskich – nie rusza nas. Kiedy opowiada koleżanka, że koleżanki kuzynki facet… Nie rusza nas. Jednak kiedy dotknie nas osobiście – wtedy zastanawiamy się – dlaczego ja? Czemu on mi to zrobił?
Tylko z drugiej strony – dlaczego nie popatrzymy na siebie?
Zdrada. Co, jak, kiedy, dlaczego, kto i z kim. Odpowiedź znajdziecie poniżej                                                                                       

Garść statystyk i mądrości na temat

Helen Fisher, amerykańska antropolog, przekonuje, że zdrada jest równie naturalna jak robienie zakupów i zdarza się nawet najbardziej kochającym się parom.
I, o dziwo, kobiety zdradzają niemal tak często jak mężczyźni.
76% - tyle wynosi prawdopodobieństwo popełnienia zdrady przez któregoś z partnerów.

Zdziwieni?

Co więcej, Helen Fisher twierdzi, że zdrada istniała i istnieje od zawsze, w każdej możliwej kulturze i cywilizacji. Okazuje się, iż jesteśmy niewierni z natury. Z kolei zdaniem seksuologów nie ma związku, w którym nie ma ryzyka zdrady.


Mężczyźni a kobiety

Powszechnie panującym stereotypem jest mężczyzna zdradzający swoją partnerkę życiową. Mężczyzna zdobywca, udowadnia sobie i innym, że jeszcze może zdobyć każdą i zrobić z nią co zechce. Zdradzający mężczyzna jest jak dziecko, które zakradło się do kuchni, gdzie leżą ciasteczka. Zje je, chociaż nie jest głodny. Owszem, często spotyka się taką sytuację. Jednak, jak pokazują powyższe badania, które przybliżyłam, kobiety zdradzają równie często co płeć brzydka. Różnica jednak jest zasadnicza. Co motywuje je do tego czynu? Zwykle zmęczenie swoimi rolami życiowymi: byciem żoną, matką, sprzątaczką, kucharką w jednym oraz (co wynika z moich osobistych obserwacji) rutyna w sypialni.

Pozwólcie mi teraz, że zabawię się w adwokata diabła…

Że mężczyźni są źli, wredni, podli, egoistyczni, zapatrzeni w siebie i w ogóle świnie z nich – wszystkie wiemy. Sami podkreślają, że nie jest im pisane życie w monogamii. Oczywiście.
Jednak jak wygląda zdrada ze strony kobiety?
Do przysłowiowej „kuchni”, którą przytoczyłam wyżej, kobiety przywodzi do tej kuchni głównie głód: miłości, akceptacji, intymności.
Wyobraźcie sobie, że w waszym życiu jest ktoś, kto jest cudowną osobą, daje wam poczucie, że jesteście piękne, wymarzone i wyśnione. Osoba, która karmi was bajkami o wspólnej przyszłości i o tym, że stara się, aby ta przyszłość była łatwiejsza.
Więc wyobraźcie sobie, że te bajki są tylko bajkami, a w dodatku pisanymi patykiem na wodzie. Macie?
Serce ból ściska, kiedy koleszko chwali się przed znajomymi, że wyrwał fajną dupę, młodą, zgrabną, zabawną. Rodzice ją lubią. Ba, co lepsze, rodzice siebie nawzajem lubią!
W rzeczywistości potrafi sprowadzić cię do poziomu zero, bo przecież nie wiesz, co to znaczy pracować  dzień w dzień, co to znaczy nie mieć kasy w domu, że w ogóle mało wiesz o życiu, a on wszystko wie najlepiej i najlepiej też na wszystkim się zna. Z czasem odebranie telefonu czy napisanie smsa w ciągu dnia staje się problemem nie do przeskoczenia. Ale przecież pracuje, nie ma czasu, robi dla wszystko dla nas, żeby było łatwiej.
Widzicie różnicę? Czy takie zachowanie nazwalibyście patrzeniem na wspólną przyszłość?
A przede wszystkim: jakich NAS? W tym punkcie „nas” już mentalnie nie ma, jest tylko oficjalny stempel, metka, na której jest napisane, że ta się spotyka z tym, a tamten z nią.
Dalej, wyobraźcie sobie zatem, że pojawia się taki ktoś. Ten ktoś, który jest inteligentny, łapie w lot wasze żarty, ma szerokie zainteresowania, PRACUJE, ma czas na pasje, a przy okazji jest mega przystojniakiem z silnymi ramionami i szerokim uśmiechem. Macie już przed oczami jego obraz?
Bronisz się, kiedy na drugim spotkaniu ryzykuje dotyk. Ryzykuje, aczkolwiek jest pewny swojego, bo przecież wyrażasz chęci do czegoś więcej. Śmiejesz się, bawisz włosami, flirtujesz… Po wymianie uścisków uciekasz, wyznając szybko po drodze, że tak naprawdę nie jesteś wolna. Macie szczęście, jeśli facet faktycznie ma poukładane w głowie. Co lepsze, dziwisz się, że taki błyskotliwy osobnik rozwiązuje twój problem. „Tak się zachowuje facet, który traktuje cię jak przyszłą żonę? Tak się traktuje najgorsze ścierwo, nawet laski spod latarni dostają więcej szacunku.”


Nawet najbardziej stanowcza kobieta, z najbardziej stalowymi zasadami na świecie – ulegnie. Kiedy w zamian dostanie czułość – mentalną i fizyczną. Nawet nie obiecując sobie wzajemnie niczego – chwila zapomnienia, relaksu, śmiechu odmienia ponure oblicze uciśnionej damy.
Nie chcę nikogo usprawiedliwiać, zdrada to zdrada i uważam, że chcąc wkroczyć w kolejną relację, należy zamknąć poprzednie sprawy. Jestem jednak w stanie zrozumieć kobiety, które pomimo wysiłku wkładanego w tzw. „związek” nie widzą efektów i szukają pomocy w ramionach innego.

Zdradę można uznać za błąd. Owszem, często rzutuje na nasze dalsze życie. Często jednak jest to błąd, który pozwala przejrzeć na oczy i wyrwać z impasu.

 

 
czwartek, 18 lutego 2016

Jak Kuba Bogu tak Bóg Kubie...

          Wbrew pozorom, które narzuca tytuł, religijnie wcale nie będzie. Wręcz przeciwnie. Przykładem dla mojego wywodu będzie tym razem sytuacja z mojego osobistego życia. Jak zawsze: bez nazwisk, imion itd. Mam nadzieję, że mój przekaz do Was dotrze i wyciągniecie coś dla siebie... z tej mojej lekcji.

Dziewczyno (tak, ty, bo do ciebie się najpierw kieruję - podobno tego wymaga kultura). Czytaj uważnie. Zaproś przy okazji swojego mężczyznę, jemu też się to przyda.

Zdarza się czasem tak, że jest ktoś, kogo znacie całe życie, bądź ten ktoś zna was od pieluch, albo po prostu - kręci się gdzieś w okolicy i wasza znajomość opiera się na zwykłym "cześć-cześć" na ulicy.
Zdarza się pewnie też tak, że to zwykłe "cześć" zamienia się w coś dłuższego, w rozmowę, rozpoczętą przez przypadek w sklepie, w serię smsów, w spacer, długie wymiany pocałunków...
Kojarzycie sytuację?
Takie coś przytrafiło się też Rudej. Zaraz zaczniecie się śmiać, że kolejny facet pojawia się w moim życiu, że jeszcze poprzedniego związku dobrze nie zakończyłam, a tu proszę, wpadła jak śliwka w kompot. Bez oceniania proszę. Zdaję sobie sprawę z własnych błędów... Młoda jestem. Jeszcze mogę.
Wracając do tematu... Chciałam zrobić sobie przerwę od facetów. Poprzedni "związek" okazał się totalnym niewypałem, ale natrafił się ON. Znamy się niby od lat, jednak nigdy nie mieliśmy szansy na dłuższą rozmowę. Kiedyś traktowałam go bardziej jak brata (mam mnóstwo przyszywanych sióstr i braci, o tym może innym razem), później po prostu jako sąsiada. Zaczepiłam go u mnie w sklepie. Zniknął mi z oczu na jakiś czas i po prostu byłam ciekawa, gdzie się podziewał. Następnym razem wymieniliśmy się numerami. Nie powiem, zaskoczył mnie pocałunkiem. Całą masą. Nigdy w swoim życiu nie miałam takiego moralniaka. Niby tamten od miesiąca mnie olewał i "nie miałby pretensji, gdybym go zostawiła", ale też nie zamknęłam historii zdaniem "to koniec". Miałam takie poczucie obowiązku obywatelskiego. Nie było mi jednak dane. Kolejny spacer, kolejne pocałunki, postawiony krok dalej. Smsy na dzień dobry, na dobranoc, komplementy... Nie chciałam związku, chciałam odpoczynku, szukałam pocieszenia i początkowy pomysł zrobienia z niego "kolegi od potrzeb" (mówiąc delikatnie, oczywiście) nie wydawał się taki głupi.
Któregoś razu spytałam go czego tak właściwie ode mnie chce: czegoś konkretnego czy po prostu chce mnie zaliczyć? Wolałam usłyszeć wprost, nie robić sobie (nie daj Boże) jakichś złudnych nadziei.
Zaczął mówić, że chce, żebym do niego wyjechała (nie pracuje w kraju, na kilka miesięcy w roku zjeżdża do domu), żebym szybko skończyła szkołę, że przyjadę na wakacje, rodzina, dzieci, zwierzęta, etc, etc...
Uległam. Uwierzyłam.
Szybko wylądowaliśmy tam, gdzie prowadzi temperament dwóch wariatów.
Nie powiem... ogień. Za każdym razem. Bez względu na poświęconą ilość czasu, miejsce i początkowe chęci. Zawsze.
Tylko co z tego? Mój temperament często mnie gubi.
Nawet, jeśli się o coś na niego obraziłam (a nie robię tego bez powodu), zawsze, ale to zawsze mu ulegałam. Mam mu mnóstwo rzeczy do powiedzenia, często przykrych, do zarzucenia: że mnie zaniedbuje, że nie kocha, że nie stara się, że nie ma czasu...
Wiem, że przyjdzie, a ja i tak mu ulegnę.
Raz jedyny w życiu tak miałam, sami pewnie wiecie jaki czas temu to było. To się chyba nazywa miłość. Szkoda, że w moim wydaniu jest tak nierozważna.

Dlatego, drogie Panie! Zdaję sobie sprawę, że niektóre z was są tak samo walnięte jak ja. Czasem jednak trzeba strzelić focha, nawet jeśli nie lubicie się kłócić. Facet musi zrozumieć, że musi się starać.
Także macica na supełek.

Drodzy Mężczyźni! Życie z wami wyprowadza mnie z równowagi, ale bez was byłoby tragicznie nudne. Pamiętajcie jednak, że cudowny seks nigdy nie zastąpi choćby pięciu minut przytulenia dziennie.


P. S. Trzymajcie za mnie kciuki, przede mną ciężka konfrontacja. Mam nadzieję, że w końcu uda mi się wyrzucić to co mi leży na sercu (czy też innym organie...).
...i że mój Mężczyzna jednak okaże się odpowiedzialnym mężczyzną. Mężczyzną, który będzie moim do końca.

P. P. S. Zapraszam na Facebook'a Rudej: https://web.facebook.com/RudawWielkimMiescie/?ref=aymt_homepage_panel oraz na Instagram: @rudainthecity

:)