Obserwatorzy

About Me

Tyle już was było

Popularne posty

Obsługiwane przez usługę Blogger.
czwartek, 18 lutego 2016

Jak Kuba Bogu tak Bóg Kubie...

          Wbrew pozorom, które narzuca tytuł, religijnie wcale nie będzie. Wręcz przeciwnie. Przykładem dla mojego wywodu będzie tym razem sytuacja z mojego osobistego życia. Jak zawsze: bez nazwisk, imion itd. Mam nadzieję, że mój przekaz do Was dotrze i wyciągniecie coś dla siebie... z tej mojej lekcji.

Dziewczyno (tak, ty, bo do ciebie się najpierw kieruję - podobno tego wymaga kultura). Czytaj uważnie. Zaproś przy okazji swojego mężczyznę, jemu też się to przyda.

Zdarza się czasem tak, że jest ktoś, kogo znacie całe życie, bądź ten ktoś zna was od pieluch, albo po prostu - kręci się gdzieś w okolicy i wasza znajomość opiera się na zwykłym "cześć-cześć" na ulicy.
Zdarza się pewnie też tak, że to zwykłe "cześć" zamienia się w coś dłuższego, w rozmowę, rozpoczętą przez przypadek w sklepie, w serię smsów, w spacer, długie wymiany pocałunków...
Kojarzycie sytuację?
Takie coś przytrafiło się też Rudej. Zaraz zaczniecie się śmiać, że kolejny facet pojawia się w moim życiu, że jeszcze poprzedniego związku dobrze nie zakończyłam, a tu proszę, wpadła jak śliwka w kompot. Bez oceniania proszę. Zdaję sobie sprawę z własnych błędów... Młoda jestem. Jeszcze mogę.
Wracając do tematu... Chciałam zrobić sobie przerwę od facetów. Poprzedni "związek" okazał się totalnym niewypałem, ale natrafił się ON. Znamy się niby od lat, jednak nigdy nie mieliśmy szansy na dłuższą rozmowę. Kiedyś traktowałam go bardziej jak brata (mam mnóstwo przyszywanych sióstr i braci, o tym może innym razem), później po prostu jako sąsiada. Zaczepiłam go u mnie w sklepie. Zniknął mi z oczu na jakiś czas i po prostu byłam ciekawa, gdzie się podziewał. Następnym razem wymieniliśmy się numerami. Nie powiem, zaskoczył mnie pocałunkiem. Całą masą. Nigdy w swoim życiu nie miałam takiego moralniaka. Niby tamten od miesiąca mnie olewał i "nie miałby pretensji, gdybym go zostawiła", ale też nie zamknęłam historii zdaniem "to koniec". Miałam takie poczucie obowiązku obywatelskiego. Nie było mi jednak dane. Kolejny spacer, kolejne pocałunki, postawiony krok dalej. Smsy na dzień dobry, na dobranoc, komplementy... Nie chciałam związku, chciałam odpoczynku, szukałam pocieszenia i początkowy pomysł zrobienia z niego "kolegi od potrzeb" (mówiąc delikatnie, oczywiście) nie wydawał się taki głupi.
Któregoś razu spytałam go czego tak właściwie ode mnie chce: czegoś konkretnego czy po prostu chce mnie zaliczyć? Wolałam usłyszeć wprost, nie robić sobie (nie daj Boże) jakichś złudnych nadziei.
Zaczął mówić, że chce, żebym do niego wyjechała (nie pracuje w kraju, na kilka miesięcy w roku zjeżdża do domu), żebym szybko skończyła szkołę, że przyjadę na wakacje, rodzina, dzieci, zwierzęta, etc, etc...
Uległam. Uwierzyłam.
Szybko wylądowaliśmy tam, gdzie prowadzi temperament dwóch wariatów.
Nie powiem... ogień. Za każdym razem. Bez względu na poświęconą ilość czasu, miejsce i początkowe chęci. Zawsze.
Tylko co z tego? Mój temperament często mnie gubi.
Nawet, jeśli się o coś na niego obraziłam (a nie robię tego bez powodu), zawsze, ale to zawsze mu ulegałam. Mam mu mnóstwo rzeczy do powiedzenia, często przykrych, do zarzucenia: że mnie zaniedbuje, że nie kocha, że nie stara się, że nie ma czasu...
Wiem, że przyjdzie, a ja i tak mu ulegnę.
Raz jedyny w życiu tak miałam, sami pewnie wiecie jaki czas temu to było. To się chyba nazywa miłość. Szkoda, że w moim wydaniu jest tak nierozważna.

Dlatego, drogie Panie! Zdaję sobie sprawę, że niektóre z was są tak samo walnięte jak ja. Czasem jednak trzeba strzelić focha, nawet jeśli nie lubicie się kłócić. Facet musi zrozumieć, że musi się starać.
Także macica na supełek.

Drodzy Mężczyźni! Życie z wami wyprowadza mnie z równowagi, ale bez was byłoby tragicznie nudne. Pamiętajcie jednak, że cudowny seks nigdy nie zastąpi choćby pięciu minut przytulenia dziennie.


P. S. Trzymajcie za mnie kciuki, przede mną ciężka konfrontacja. Mam nadzieję, że w końcu uda mi się wyrzucić to co mi leży na sercu (czy też innym organie...).
...i że mój Mężczyzna jednak okaże się odpowiedzialnym mężczyzną. Mężczyzną, który będzie moim do końca.

P. P. S. Zapraszam na Facebook'a Rudej: https://web.facebook.com/RudawWielkimMiescie/?ref=aymt_homepage_panel oraz na Instagram: @rudainthecity

:)
czwartek, 19 listopada 2015

Siłaczka

Mniej więcej rok temu wydarzyło się kilka rzeczy, które, miałam nadzieję, nigdy nie nastąpią. Moje serce zostało wyrwane przez jakąś nieznaną siłę z piersi, zgniecione i rozdeptane na drobny pył. Przepłakałam kilka miesięcy, owszem. Pomimo tego potrafiłam zająć się swoimi sprawami: sprzątaniem, psem, pracą, nauką... Przeżyłam. Później popełniłam kilka głupot, ale, jak to mówią... shit happens.

Rok po tym sytuacja się powtarza. Co prawda w troszkę innym anturażu, dołożyły się problemy domowe (a raczej zwiększyły) i już nie jest mi tak łatwo. Wszystko mnie drażni. Trudność sprawia mi przeczytanie najkrótszego tekstu czy rozwiązanie banalnego zadania. Nie mogę się skupić na nauce. 

Nasuwa mi się więc pytanie: ile człowiek jest w stanie znieść? Jak wiele udźwigną jego barki? Ilu przeciwnościom jest w stanie się postawić? Jak długo los jest w stanie nas doświadczać?

Brak mi motywacji, a co gorsza chęci do walki. Bez wsparcia, jakiegokolwiek, wcale nie jest tak łatwo. 

Syty głodnego nigdy nie zrozumie.
środa, 8 lipca 2015

Mądry Polak po szkodzie, czyli jak popełniać błędy na własną rękę

Od małego słyszymy, co robić, jak postępować, a czego unikać jak ognia. Mama mówi, żeby wkładać długie bluzki, bo przeziębisz nerki. Tata zakazuje wracać po 22 do domu, bo o 22:01 na pewno ktoś zrobi nam krzywdę. Brat straszy złapaniem "wilka", gdy będziesz siadać na zimnym. Babcia zmusza do jedzenia surówki - przecież jest taaaka zdrowa. A koleżanki przestrzegają przed całowaniem się na pierwszej randce.
Przykładów można mnożyć w nieskończoność. Owszem, niekiedy mają rację. Tylko że nie zawsze da się nauczyć na cudzych błędach. Dzisiaj post o przesuwaniu własnych granic i wyciąganiu wniosków z doświadczeń.

Chrzanić innych, ja wiem lepiej!


Słysząc po raz kolejny te same farmazony, mówiąc kolokwialnie, rzygać mi się chce.
Owszem, potrafię czerpać z doświadczeń innych. Nie jest jednak powiedziane, że sama kiedyś nie postąpię jak ktoś tam. Owszem, potrafię uczyć się na cudzych błędach. Tylko czy będę miała o czym opowiadać wnukom?
Pewnie pamiętacie jak równo rok temu narzekałam w moich wpisach na szefa? Nienawidzę go do tej pory, klnę  jak szewc, jeśli ktoś wywoła w rozmowie jego temat. Jednak dzięki takiemu skurwysynowi wiem, że w kolejnej konfrontacji z nim bądź kimś jego pokroju pozwoliłabym sobie na więcej. Wtedy byłam jeszcze za grzeczna. Dzięki niemu też uodporniłam się na chamstwo i wulgarność, a dokładniej jej wydanie, które szczególnie mi nie odpowiada.
Tak samo jest z moją szkołą. Ludzie miauczą, że nauczyciele nas cisną, że za dużo wymagają, że nikomu więcej tej szkoły nie polecą. Owszem, mnie też zdarzało się marudzić, że nie wyrabiam itd. Ale ludzie! Liceum piąte w województwie! Czego się spodziewacie? Że będziecie dostawać piątki za rysowanie choinek? Może z szacunkiem do uczniów różnie bywało, zgadzam się. Jednak dzięki tej placówce nauczyłam się samodyscypliny (codzienne wstawanie o 5 rano) i jako takiej organizacji czasu. Szkołę polecę dalej, gdyż chociażby historyków mamy niesamowitych. Zastrzegę jednak, że to nie miejsce dla słabiaków i że na prawdę trzeba spinać poślady, aby się utrzymać. Na studiach taryfy ulgowej nie będzie. 

Uważam, że wszystko jest dla ludzi, wszystkiego w życiu trzeba spróbować. Różnie przecież bywa. Jedyną rzeczą, której wiem, że nigdy nie spróbuję, są narkotyki. Chcesz sobie skręcić blanta i zajarać? Spoko, nie ma problemu. Korci cię, żeby wciągnąć kreskę? Twoja sprawa. Nie popieram, ale to Twoje życie. Jeśli zabrniesz za daleko, będziesz potrzebować pomocy - przyjdź, napisz. Pomogę. Czujesz powołanie, chcesz poświęcić życie służbie Bogu? Nie ma sprawy. Jeśli faktycznie tak bardzo wierzysz - leć jak w dym. U mnie drzwi zawsze są otwarte.

"Ty jak zawsze robisz po swojemu! Mówiłam ci!"


Słyszeliście kiedyś o portalach randkowych? Z pewnością, wszędzie roi się od reklam.
Pamiętam, ile razy się nasłuchałam, że to szczyt desperacji - rejestrowanie się na takiej stronce. Ile razy przestrzegano mnie, że skoro facet szuka laski w internecie to na bank jest z nim coś nie tak. I tu was zaskoczę: mój ostatni chłopak, z którym co prawda niedawno się rozstałam, został wynaleziony na jednym z portali. W zasadzie to on wypatrzył mnie. Jak na "faceta z internetu" trafiłam całkiem nieźle. Zdecydowanie lepiej niż ostatnim razem. Poznałam kilku ciekawych osobników, z niektórymi się spotkałam, z innymi wyszło coś więcej, z jeszcze kolejnymi utrzymuję kontakt na stopie koleżeńskiej, bo najzwyczajniej w świecie są sympatyczni i dobrze mi się z nimi rozmawia. Jakie wnioski wyciągnęłam z mojego występku? Na pewno jednym z nim jest to, że każdy zasługuje na miłość :) Jakkolwiek górnolotnie to brzmi - ludzie tam zarejestrowani szukają szczęścia, do którego wszyscy mają prawo. Ja potrzebowałam pocieszenia po złamaniu serca. Podniosłam swoją samoocenę, przybyło mi śmiałości w kontaktach z mężczyznami. Nie powiem, jeden potraktował mnie niezbyt grzecznie. Jasne, było mi przykro. Przez tydzień, może dwa. Nie wyobrazicie sobie jednak, jak często słyszałam:
"Ja wiedziałam/wiedziałem, że tak będzie! Nigdy mnie nie słuchasz" od znajomych. Kurczę, co z tego? No risk, no fun. Gadam jak typowy gimbus, jednak trochę w tym racji. Jeśli nie spróbowałabym się spotkać z jednym, drugim czy piętnastym, mogłabym przegapić szansę, na jakąś ciekawą relację.




Nikt nie przeżyje życia za Ciebie


Każdy decyduje o sobie. Po coś mamy wolną wolę. Trzeba czerpać z życia garściami, ułożyć je po swojemu, bez względu czy komuś się podoba czy nie. Próbuj nowych smaków, nowych doznań. Kto wie, co przyniesie los? Chcesz udać się w niezapomnianą podróż? Pakuj plecak i śmigaj na wylotówkę z miasta. Masz ochotę zaszaleć na imprezie? Upij się. Nikt ci nie zabroni. Chcesz spróbować przygodnego seksu z nowo poznanym facetem? Proszę bardzo, tylko kupcie sobie gumki.
Sama jadę na wakacje, które, mam nadzieję, będą wyjazdem życia. Uwierzcie mi, będę korzystać z urlopu pełną piersią. 
Popełniajmy błędy na własną rękę. Szalejmy, z dozą rozsądku. Pamiętajmy, że życie mamy jedno i nikt go za nas nie przeżyje.




poniedziałek, 1 czerwca 2015

Kraj lat dziecinnych

Do stworzenia tego posta zainspirował mnie reportaż Filipa Chajzera, który dotyczył Dnia Dziecka.
Owy reporter pytał młodszych i starszych jak chcieliby spędzić ten dzień. Większość dzieciaków odpowiadała bardzo standardowo, jak na "dzisiejsze czasy": chcieliby grać na play'u, na komputerze, jeść lody i chipsy. Nie zdziwiło mnie to jakoś szczególnie. Jednak najpiękniejszym marzeniem  spędzonego dnia jako dziecko podzieliła się starsza pani: chciałaby być z rodzicami. Bo, jak podsumował Chajzer, dziećmi jesteśmy dopóty, dopóki mamy rodziców. Mam nadzieję, że ja tym dzieciakiem zostanę jeszcze długi czas :)
Sama się rozmarzyłam.

Jak bym chciała spędzić dzień jeśli znów byłabym dzieckiem?

Zdecydowanie cały dzień na dworze. Gry w klasy, skakanie na gumie, skakance, kręcenie hula-hop. Zjadłabym ogromne lody budząc sukienkę i całą buzię. Drugie pół dnia pływałabym na basenie. Ale przede wszystkim cały ten czas byłabym z rodzicami i moimi braćmi. Mimo że są dużo starsi to i tak lubili się bawić ze swoją małą siostrzyczką :)

Bo jesteśmy dziećmi tak długo, jak długo mamy swoich rodziców.

Czemu nam tak spieszno do dorosłości?

Chcemy więcej. Móc wrócić do domu później niż zaraz po zmierzchu. Oglądać filmy dozwolone od 16. r.ż. Jeść więcej słodyczy, jeśli tylko zechcemy. Ubierać się tak, jak mamy ochotę. Jako kilkulatki nie zdajemy sobie sprawy, że życie dorosłych nie jest takie proste. Chętnie sama wróciłabym do lat dziecięcych. Wszystko było takie beztroskie. Nie trzeba było podejmować ważnych decyzji, gdyż najtrudniejszą z nich było dobranie się w drużyny, żeby w coś pograć na podwórku. Teraz, będąc już dorosłą, ale dopiero u progu samodzielności, marzy mi się bezkarne wiszenie na trzepaku, huśtanie na huśtawce i brudzenie czekoladą. Zawsze można sobie przypomnieć dzieciństwo, chociażby oglądając z babcią stare zdjęcia ;)

Jedno na pewno się nie zmieni nigdy: dzieci chcą być dorosłymi a dorośli dziećmi. :)

piątek, 13 marca 2015

Gdzie te chłopy???

Re-bloguję mój wpis dla Klubu Szalonych Dziewic. Spodobał się odbiorcom, tak więc wrzucam też do siebie :) Miłego czytania! :)

Ostrzeżenie dla  Panów: zastanówcie się przed rozpoczęciem czytania. Tekst może spowodować ból dumy i waszego ego :) Enjoy ;>


Z okazji niedawno obchodzonego święta mężczyzn, skłoniłam się do pewnej refleksji:

Czy prawdziwi mężczyźni jeszcze istnieją?

Idealny mężczyzna potrafi zająć się domem, naprawić auto, zająć się dziećmi, gotować, dobrze się ubiera, świetnie pachnie, wygląda jak młody bóg, a w łóżku jest kochankiem doskonałym. Ale umówmy się... Ideały nie istnieją.

Kobiety często szukają faceta na wzór swojego ojca. Jako że wychowywałam się jeszcze z ekstra dwójką (starsi bracia), męski świat nie jest mi obcy. Mój tata potrafi gotować, ogarnia rzeczy techniczne, zawsze się starał, żeby było nam w domu dobrze. Jeśli chodzi o wygląd to cała trójka wyrosła na porządnych chłopów. Silni, dobrze zbudowani, zadbani. Patrząc na ulice, czy chociażby na ludzi z mojej szkoły wołam "Przywróćcie obowiązkową służbę wojskową!".
Rozumiem, trzeba o siebie dbać. Być ogolonym, bo pracodawca patrzy, albo użyć kremu do rąk, bo dziewczyna się denerwuje jak musi czuć na twarzy tarkę. Ale panowie! Solarium? Obcisłe bluzeczki z dekoltem? Litości!

Żebym nie wyszła na powierzchowną lalę wspomnę jeszcze o charakterze. Mnie osobiście najbardziej irytuje i doprowadza do szewskiej pasji brak odpowiedzialności. Kiedyś jak facet zrobił dziewczynie dziecko to był zmuszony do ślubu, więc prędzej czy później musiał ogarnąć dupę i się nimi zająć. Dosyć radykalne podejście. Co nie zmienia faktu, że młoda matka nie zostawała sama. Teraz? Teraz nie mają krzty szacunku do kobiety. Może to też po części nasza wina, tylko dlaczego my, które chcemy uczucia i stabilności, musimy ponosić karę za kilka wyzwolonych koleżanek? Koleś daje nadzieję, przymila się, a później zostawia bez słowa mówiąc, że możecie zostać tylko przyjaciółmi. W momencie, gdy już przekonałaś sama siebie, że może jednak warto zaryzykować. Śmiech na sali, drodzy państwo. Takim chętnie zaserwowałabym kastrację bez znieczulenia. Przyjaźń po koszu nie istnieje, już się przekonałam.

Ostatnio stwierdziłam, że albo wszyscy faceci to chuje, albo po prostu tacy kochani jak mój średni brat wyginęli. Bo wiecie, skoro już macie te pół mózgu (którego podobno my kobiety nie mamy wcale) to go używajcie, a nie myślcie tylko swym ch**em ;)


Zatem apeluję! Panowie! Gdziekolwiek się podziewacie (na rybach, w lasach czy też w marketach budowlanych jak ostatnio usłyszałam) - ujawnijcie się i przywróćcie nam wiarę w męski ród.


Pozdrawiam!
/zła, zmęczona, chora i rozgoryczona Ruda.

P.S. Zapraszam na Facebookowego bloga, którego współprowadzę  :D
poniedziałek, 19 stycznia 2015

Szanuj siebie samego jak bliźniego

Szacunek - wg słownika języka polskiego PWN - stosunek do osób lub rzeczy uważanych za wartościowe i godne uznania.

Co jest godne uznania? Kogo powinniśmy szanować? O tym właśnie dzisiejszy wpis.

Pozwolę przytoczyć sobie pewną sytuację z mojego otoczenia. 
Mój dobry kolega jakiś czas temu dowiedział się, że jego koleżanka ze szkoły się w nim kocha. Laska sama mu to powiedziała. Od początku wiedział, że nic z tego nie będzie (pozwolę sobie pominąć powody). Przyszedł sylwester, na którym bawili się wspólnie. Dosłownie - bawili się.
Jako jedyna spała u niego (impreza była u sąsiada prawie zza płota), bo reszta została porozwożona po domach. Normalnie wygadana, wręcz wyszczekana dziewczyna, która zawsze potrafi każdego "przekrzyczeć" przy nim momentalnie milknie (i nie przytaczam tu tylko relacji kumpla, widziałam to ostatnio na własne oczy). O tym, że ją "wykorzystał" (bo w sumie aż tak poważnie się nie działo) dowiedziałam się będąc na swoim szalonym zimowym tripie w górach. Dostał zjebki (delikatnie ujmując), bo niepotrzebnie jej w głowie mąci, takie tam...
Ale, ale! Historia się nie kończy. Oprócz kawy, spaceru i kolejnego obmacywania w parku (głupi on, głupi...) jest jeszcze studniówka. Chciała z nim iść, ale on miał iść z jakąś inną, poszedł w ogóle z kim innym... Nie ważne. Dzień wcześniej ziomek powiedział jej, że nic nie będzie między nimi i żeby dała sobie spokój. Co się działo później? Laska najpierw płakała na niego (dosłownie - na niego, bo zasmarkała mu ramię), a później zaczęła się znowu z nim całować. Na studniówce. Przy wszystkich. 
Jedynym zdaniem, które byłam wstanie wtedy wypowiedzieć to: FUCK LOGIC!

Wiem, wiem, wiem... Dziewczyna zakochała się, owszem, miłość płata figle. Jednak skoro wie, a nie tylko domyśla się, że gościu jej nie chce to w życiu nie powinna sobie pozwalać na ponawianie takich zachowań, jakie przytoczyłam wyżej. Inna sprawa, iż mój drogi kolega zachowuje się jak typowa baba (w ciąży!) - mówi jedno a robi drugie. Pomijając jednak jego zachowanie, na miejscu tej laski, mając trochę oleju w głowie, nie podbijałabym już do takiego ziomka. 

Z resztą, gdzie tu daleko szukać. Sama święta nie jestem. Pouczam, a popełniałam podobne błędy. Na szczęście nie tyle, ile chciałam, bo mam świetne ograniczniki (moje psiapsióły). Oczywiście, wiele razy miałam już otwarte okienko czatu i chciałam pisać do mojego byłego. Ograniczyłam się do zadzwonienia przed świętami (i tak za dużo). Czytając nasze rozmowy przypomniałam sobie coś, co mówiłam mu dosyć często (wyśmiewając jego "sezonową" laskę): byłe dziewczyny to desperatki.
-Ale ja dalej nie rozumiem, dlaczego, wytłumacz mi. - udawał głupiego
-To proste - one ciebie nie mają, a ja tak. 
Sama siebie wkopałam, nie przewidując porzucenia. W sumie to ta jego była dawała mi powody do wyśmiewania. Spotykali się ze sobą ... właściwie tylko dla seksu, a jak się rozeszli, ta wypisywała, że ma ochotę na niego, żeby do niej przyjechał, tirarira.


Także drogie Panie (Panowie również, chociaż chyba więcej kobiet do mnie zagląda)!
Szanujmy siebie! Skoro ktoś nie zasługuje na nasze uczucia, starania i traktuje nas źle, czemu miałybyśmy się dalej upokarzać? Najważniejsze jesteśmy MY, nasze ciało, nasz umysł i to jak się ze sobą czujemy. 



Be yourself, trust yourself, never give up. 


Wracając do opowieści kolegi...
...
Szkoda dziewczyny. Zwłaszcza, że jest ruda (a rude podobno inteligentne - chyba nie w tym przypadku).




Pozdrawiam i życzę udanej walki o samą siebie!






wtorek, 30 grudnia 2014

Będzie się działo...

Święta, święta i po świętach.
Dobrze, że się skończyły. Każdego dnia - pełna chata ludzi. Starałam się "uciekać", ale daleko we własnym mieszkaniu się nie skryję... A ilość zjedzonych ryb i galaret (wszystko w przeróżnych kombinacjach) starczą mi do końca następnego roku. Jedynym wysiłkiem intelektualnym w tym czasie było przeczytanie jakże wspaniałej "Dżumy"Alberta Camusa...a raczej zaledwie kilku stron.
Wielką nadzieję pokładam w podróży pociągiem do miejsca sylwestrowej zabawy i z powrotem do domu. Zajmie ona po ponad dwie godziny i mam zamiar aktywnie je wykorzystać. I nie, nie mam na myśli gadania z 2/4 składu "Seksu".

Świętowanie zepsuło mi również oczekiwanie na pewnego osobnika...
Tak, właśnie, mój (już -stety/niestety) były miał się u mnie pojawić. "Skąd propozycja wizyty?", "Zaczął gadać ludzkim głosem?", pewnie się zastanawiacie. A to ja, tylko ja, głupia, mała, ruda ja, zadzwoniłam do tego geniusza dzień przed Wigilią. Również aby złożyć mu życzenia, ale także z przypomnieniem, coby po swoje rzeczy przyszedł. Byle szybko, bo wyjeżdżam.
-A gdzie wyjeżdżasz? - spytał zaciekawiony
-W góry na Sylwestra i nie wiem, kiedy wracam. (Jedź ze mną, albo się pierdol. Byle nie z kimś)
-To może w święta przyjdę (...)
Tą oto znamienitą rozmową narobił mi nadziei (co to niby matką głupich jest), że jednak się zobaczymy. Nawet nie próbujcie sobie wyobrazić (użyjcie jej do przyjemniejszych celów), co się działo z moim sercem, kiedy go w końcu usłyszałam...


"Nowy rok - nowa ja"

Genialna sprawa... Serio. Teraz bez hejtu.
Zmiany zawsze traktowałam jako coś pozytywnego. Nawet jeśli nie przynoszą wiele dobrego, potrafię wyciągać z nich wnioski na przyszłość. 
Widzę wiele wpisów, komentarzy, które wyśmiewają to postanowienie. Owszem, nie ma co się nastawiać, że wybije godzina dwunasta w nocy i nagle, w pierwszej minucie Nowego Roku będziemy zupełnie innymi osobami. Nie, nie, nie, tak to nie działa... Mamy przecież cały rok na zmienianie siebie, walkę ze słabościami etc, etc...

Patrząc na samą siebie przez pryzmat ostatniego roku... Co tu wiele mówić... Jestem z siebie dumna :D
A tak poważnie: dużo się u mnie działo, dużo też zmieniło. Dobre, złe, złe na dobre... Różnie. Ja też. Zdecydowanie sporo przeżyłam, jednak niczego nie żałuję. Ok, może nie niczego... jednak zawsze wychodzę z założenia, że lepiej spróbować i żałować próby, niż tego, że się nie próbowało wcale.
Znalazłam pracę, dzięki Bogu podniosłam swoje poczucie wartości, znalazłam miłość (nie ważne, że całe gówno teraz z tego mam...). Zdecydowanie się rozwinęłam wewnętrznie.

Czy 2014 był lepszy niż 2013?
Zdecydowane TAK. Nie żegnałam się z bardziej lub mniej bliskimi osobami/członkami rodziny.
27 grudnia minął rok, od kiedy musieliśmy uśpić naszego ukochanego 14-letniego psa Rambusia.
Wtedy płakaliśmy jak bobry, aż po miesiącu (bez jednego dnia) przygarnęliśmy kolejnego chłopczyka - labradora imieniem Aslan :) Kiedyś wrzucę jakieś foteczki, może przy okazji postu o robieniu PR-u na słodkich pyszczkach zwierząt ;)

Aha! Zapomniałabym!
Dowiedziałam się, że wokół siebie mam wspaniałych ludzi, którzy w każdym momencie służą mi silnym ramieniem, pomocną dłonią, blachą ciasta i kielichem na pocieszenie ;)


Nie porwę się na jakieś mega podsumowania końcoworoczne. Nie stworzę też całej listy postanowień noworocznych. Moje postanowienia w pewnym stopniu powielają życzenia świąteczne.
Chcę zdać maturę, najchętniej dostać się na studia i (może) wynieść się z domu, już na własne. Znaleźć miłość, a jeśli nie miłość to przynajmniej świetnie się bawić na wakacjach (prawdopodobnie uciekam z kraju, aby zwiększyć PKB innego... ).


Ostatni post (o świętach Bożego Narodzenia właśnie) okazał się bardzo "czytliwym". Skłoniło mnie to do stworzenia oficjalnego Fan Pejdża Rudej na Facebook'u. Serdecznie Was tam zapraszam!



Moi drodzy! Szampańskiej zabawy! I pamiętajcie: macie całe 12 miesięcy na wojaże, także ostrożnie :)