Obserwatorzy

About Me

Tyle już was było

Popularne posty

Obsługiwane przez usługę Blogger.
wtorek, 30 grudnia 2014

Będzie się działo...

Święta, święta i po świętach.
Dobrze, że się skończyły. Każdego dnia - pełna chata ludzi. Starałam się "uciekać", ale daleko we własnym mieszkaniu się nie skryję... A ilość zjedzonych ryb i galaret (wszystko w przeróżnych kombinacjach) starczą mi do końca następnego roku. Jedynym wysiłkiem intelektualnym w tym czasie było przeczytanie jakże wspaniałej "Dżumy"Alberta Camusa...a raczej zaledwie kilku stron.
Wielką nadzieję pokładam w podróży pociągiem do miejsca sylwestrowej zabawy i z powrotem do domu. Zajmie ona po ponad dwie godziny i mam zamiar aktywnie je wykorzystać. I nie, nie mam na myśli gadania z 2/4 składu "Seksu".

Świętowanie zepsuło mi również oczekiwanie na pewnego osobnika...
Tak, właśnie, mój (już -stety/niestety) były miał się u mnie pojawić. "Skąd propozycja wizyty?", "Zaczął gadać ludzkim głosem?", pewnie się zastanawiacie. A to ja, tylko ja, głupia, mała, ruda ja, zadzwoniłam do tego geniusza dzień przed Wigilią. Również aby złożyć mu życzenia, ale także z przypomnieniem, coby po swoje rzeczy przyszedł. Byle szybko, bo wyjeżdżam.
-A gdzie wyjeżdżasz? - spytał zaciekawiony
-W góry na Sylwestra i nie wiem, kiedy wracam. (Jedź ze mną, albo się pierdol. Byle nie z kimś)
-To może w święta przyjdę (...)
Tą oto znamienitą rozmową narobił mi nadziei (co to niby matką głupich jest), że jednak się zobaczymy. Nawet nie próbujcie sobie wyobrazić (użyjcie jej do przyjemniejszych celów), co się działo z moim sercem, kiedy go w końcu usłyszałam...


"Nowy rok - nowa ja"

Genialna sprawa... Serio. Teraz bez hejtu.
Zmiany zawsze traktowałam jako coś pozytywnego. Nawet jeśli nie przynoszą wiele dobrego, potrafię wyciągać z nich wnioski na przyszłość. 
Widzę wiele wpisów, komentarzy, które wyśmiewają to postanowienie. Owszem, nie ma co się nastawiać, że wybije godzina dwunasta w nocy i nagle, w pierwszej minucie Nowego Roku będziemy zupełnie innymi osobami. Nie, nie, nie, tak to nie działa... Mamy przecież cały rok na zmienianie siebie, walkę ze słabościami etc, etc...

Patrząc na samą siebie przez pryzmat ostatniego roku... Co tu wiele mówić... Jestem z siebie dumna :D
A tak poważnie: dużo się u mnie działo, dużo też zmieniło. Dobre, złe, złe na dobre... Różnie. Ja też. Zdecydowanie sporo przeżyłam, jednak niczego nie żałuję. Ok, może nie niczego... jednak zawsze wychodzę z założenia, że lepiej spróbować i żałować próby, niż tego, że się nie próbowało wcale.
Znalazłam pracę, dzięki Bogu podniosłam swoje poczucie wartości, znalazłam miłość (nie ważne, że całe gówno teraz z tego mam...). Zdecydowanie się rozwinęłam wewnętrznie.

Czy 2014 był lepszy niż 2013?
Zdecydowane TAK. Nie żegnałam się z bardziej lub mniej bliskimi osobami/członkami rodziny.
27 grudnia minął rok, od kiedy musieliśmy uśpić naszego ukochanego 14-letniego psa Rambusia.
Wtedy płakaliśmy jak bobry, aż po miesiącu (bez jednego dnia) przygarnęliśmy kolejnego chłopczyka - labradora imieniem Aslan :) Kiedyś wrzucę jakieś foteczki, może przy okazji postu o robieniu PR-u na słodkich pyszczkach zwierząt ;)

Aha! Zapomniałabym!
Dowiedziałam się, że wokół siebie mam wspaniałych ludzi, którzy w każdym momencie służą mi silnym ramieniem, pomocną dłonią, blachą ciasta i kielichem na pocieszenie ;)


Nie porwę się na jakieś mega podsumowania końcoworoczne. Nie stworzę też całej listy postanowień noworocznych. Moje postanowienia w pewnym stopniu powielają życzenia świąteczne.
Chcę zdać maturę, najchętniej dostać się na studia i (może) wynieść się z domu, już na własne. Znaleźć miłość, a jeśli nie miłość to przynajmniej świetnie się bawić na wakacjach (prawdopodobnie uciekam z kraju, aby zwiększyć PKB innego... ).


Ostatni post (o świętach Bożego Narodzenia właśnie) okazał się bardzo "czytliwym". Skłoniło mnie to do stworzenia oficjalnego Fan Pejdża Rudej na Facebook'u. Serdecznie Was tam zapraszam!



Moi drodzy! Szampańskiej zabawy! I pamiętajcie: macie całe 12 miesięcy na wojaże, także ostrożnie :)






czwartek, 25 grudnia 2014

Jeszcze zdążę! - czyli wigilijne last minute

Nie każdy lubi święta. To fakt.
Sama zaliczam się do tej bardziej lub mniej zaszczytnej grupy. 
Zauważyłam podnoszący się ogólnonarodowy hejt na Boże Narodzenie. Ale skąd się to wzięło?
Bronię się na wstępie - wyjątkowo w tym roku nawet za bardzo nie marudziłam i starałam się trzymać gębę na kłódkę. Miałam inne problemy, więc te świąteczne zepchnęłam na boczny tor.
Ileż można słuchać świątecznych reklam o promocjach na karpia za 9.99 zł?
"Last Christmas" po raz miliardowy od urodzenia?
Ilość świeczek w kształcie choinek, bałwanków, czekoladowe mikołajki zalegające na sklepowych półkach od początku listopada. Lepienie uszek i pierogów do wigilijnego wieczora. Kupowanie i pakowanie prezentów na ostatnią chwilę. Kłótnie ze wszystkimi dookoła, o wszystko. A kolędy? Te działają na mnie jak płachta na byka. Gorzej, kiedy w domu mama zaczyna je śpiewać. W tym roku dołączyła do niej babcia ... Także wyobraźcie sobie. Mnie. W roli byka (w zasadzie jestem zodiakalnym bykiem, co może tłumaczyć niektóre zachowania).

Po co to wszystko? Dla kilku godzin wigilijnej kolacji? Chwili bardziej lub mniej szczerych życzeń, uścisków? Później i tak nie możesz patrzeć na całe jedzenie, które gotujesz od tygodnia, a przez następny będziesz je w siebie wciskać. 
W tym roku nawet ze sprzątaniem nie wyszło mi tak, jakbym chciała. Zamiast tego uciekam do łóżka (o ile to możliwe) i próbuję odespać ostatnie 12 miesięcy. Niejaką ucieczkę gwarantuje mi piesia (sunia) sąsiadki, którą się opiekuję przez dwa dni.
W ferworze przedświątecznej krzątaniny bardzo chętnie wyrwałam się na szybki szalony trip do Wrocławia. 
Pamiętacie mojego kolegę, który był w Grecji, tego z wpisu o pewnikach?
Zapomniałam, że jest z nim tak fajnie. Potrzeba mi było trochę rozrywki, pośmiania się ze wszystkiego.

U mnie Bożonarodzeniowy Hejt zaczął się...w zasadzie kilka lat temu. Za dzieciaka było jeszcze nieźle. Mimo iż ledwo pamiętałam moich dziadków (rodzice mamy), rodzina potrafiła mi jakoś wynagrodzić ich brak. Z resztą, jak na inteligentną małą dziewczynkę ( :)) wyjaśniłam sobie parę spraw. Kilka lat temu wyprowadzili się moi bracia. Dzień przed Wigilią. Od tej pory święta tylko z rodzicami nie cieszą mnie. Owszem, średni brat przychodzi z żoną (później), teraz z moim chrześniakiem. Ale co z tego? Posiedzą, pogadają, a my znowu zostajemy sami "jak te na weselu". 

Ehh... Mój brat mawia, że zmieni mi się, kiedy sama założę rodzinę. Skoro on tak mówi (a brat prawie zawsze, z małymi wyjątkami, ma rację ;)) pewnie tak się stanie.

Co najbardziej mnie śmieszy?? Wysyp świątecznych selfie
Zyliard zdjęć choinek na snapchacie.
Ludzie. Jaką przyjemność czerpiecie z rozplątywania lampek? Skąd??
Mnie też pochwalono za strój, co nie zmienia faktu, że nie zrobiłam sobie serii zdjęć przy choince, pod choinką, z prezentem, z babcią, z ciastem czy z karpiem w wannie.

Chyba nie nadaję się do dzisiejszych czasów.


O reszcie ... opowiem później. Jeszcze może się trochę zdarzyć (nim wyjadę).

Mimo wszystko, życzę Wam wszystkiego najlepszego. Sobie również.
Dużo jedzenia, dużo snu i żeby kawa wreszcie zaczęła działać.
Seksu i pieniędzy.
Alkoholu - ten nigdy nas nie zawiedzie :P
Zdanej matury - może sobie wywróżę.
Wspaniałych przyjaciół - tych już mam, ale może ktoś z Was ich potrzebuje.
Weny - też tej do życia; głównie sobie życzę, żeby pisanie postów szło mi szybciej ;)
Uśmiechu i pogody ducha - aby podróż przez mroki życia nie była aż tak trudna.

Przed Sylwestrem się odezwę, a tym czasem zostawiam Was, mimo wszystko, ze świąteczną piosenką.
Mama byłaby zła, że "amerykańskie gówno" puszczam.
Brytyjskie jeśli już. Jedno z ładniejszych dzieł. I jeszcze świetny zespół.


Bez odbioru!

niedziela, 14 grudnia 2014

Tego kwiata jest pół świata? ...

.. a trzy czwarte gówno warte - chciałoby się dokończyć.

Nie generalizujmy. To że ja trafiłam źle ... a może i nie tak źle... nie znaczy, że każdy facet to świnia.

Tytułową kwestię, ale z pełnym przekonaniem, usłyszałam dziś kilka razy.
Kochana mamusia...zupełnie jakby sama nie była młoda.
Ale zaczęłam od środka...

Jakkolwiek dziwnie to zabrzmi: niedawno poznałam swoją babcię (faktycznie dziwne). Przez wiele, wiele lat ojciec i ona nie utrzymywali kontaktu. Sytuacja uległa zmianie. A na dodatek dziś zaczęła mówić... ludzkim głosem.

Nie dziwcie się. Nie chcę wyjść na potwora, ale skoro przez tyle lat radziłam sobie bez babci (z różnym skutkiem), oczywistym jest, iż do nowego członka rodziny podchodziłam z dystansem.

Widziała, że chodzę cały dzień przybita. Nic dziwnego. Ostatni tydzień mnie wykończył. Przez niedospanie, przepracowanie, przemęczenie, prawie każdy wieczór kończył się rykiem w poduszkę. (Nic nie poradzę, że bo wykańczającym maratonie jedyne, o czym marzyłam, było przytulenie się do ciała, które zdążyłam tak dokładnie poznać.) Po jakże owocnej nocy  nadszedł czas na owocny dzień.

Szczerze? Babcia jako jedyna chyba w pełni zrozumiała moją sytuację.
"Chcesz, żeby wrócił??" - tym pytaniem mnie bardzo, ale to bardzo zaskoczyła.
"Nie mogę powiedzieć, że nie chcę"
Wiem, oberwę od mojej bandy, własny mózg też mnie zbeszta za głupie gadanie.
Nic nie poradzę.
Po prostu serce płata mi figle.

Do Sylwestra wszystko się unormuje, a jak go spędza? Nie wiem, babciu. Mam nadzieję, bo wyjeżdżam.
"A nie chcesz mu zaproponować wspólnego wyjazdu??"
Oczywiste. Chcę. Jak diabli.
Nie zdążyłam nic odpowiedzieć, bo ma rodzicielka zaczęła wykład pt. "Nie są małżeństwem i muszą się z niczym śpieszyć".
Przemilczałam fakt, że już dawno mieliśmy jechać razem w góry.

Daję sobie jeszcze tydzień-dwa. Ha, płonne nadzieje! Święta skończą się jak ostatni tydzień, skutkiem czego nadejście Nowego Roku świętować będę z worami pod oczami wielkości tych na ziemniaki.


Ruda się nigdy nie zakochuje.

Uświadomiłam Go o tym już na pierwszym spotkaniu (o ile dobrze pamiętam). Że owszem, szybko się przywiązuję, zależy mi itd...Ale nie zakochuję. Ja? W życiu.
Pierdolety. Jak uderzyło to aż do utraty tchu. Szkoda, że teraz ten dech tracę przez płacz.

Najpierw się złościłam.


Po tygodniu od rozstania zaczęłam tęsknić. Jak cholera.


Moje podejście, jeszcze trochę ...

sobota, 6 grudnia 2014

Leczy czy nie leczy ??

Przez całe zatracenie szkołą, rodziną, związkiem... życiem... zapomniałam znaleźć chwili dla siebie, żeby tu napisać.

Można by rzec: uroki młodości. Jednak żaden frazes czy powiedzonko nie zrekompensują mi złamanego serca i zaprzepaszczenia prawie czterech miesięcy życia.

Już sam sposób, w jaki to zrobił. Umotywowanie decyzji? Żadne. A z szoku nie byłam w stanie sklecić sensownego pytania.

Jednym z niewielu plusów całej tej gównianej sytuacji jest fakt, iż przekonałam się, że mam wokół siebie ludzi, na których mogę liczyć. Mój brat i bratowa, przyjaciółki, nawet ojciec. Nie zostawili mnie samej.
Wczoraj byłam zła, nie płakałam, może dlatego, że byłam między ludźmi, przy moim chrześniaku nie da się siedzieć z nosem na kwintę. Dzisiaj ryczę cały dzień.

Jakie to niesamowite: w jednej chwili osoba, którą kochasz staje się całkowicie obca. Wystarczy jeden moment. A ja nie mam nic do gadania.

Jestem trochę zła, owszem, bo nie dałam mu żadnego powodu, żeby kończyć. Nie mówiłam też, że to TEN JEDYNY, do KOŃCA ŻYCIA, jednak miałam nadzieję na coś dłuższego.
Kołacze mi się jeszcze w głowie, że może zechce wrócić. Nie wiem. Najgorsza jest świadomość, że znajdzie inną. Inna będzie go całować, przytulać, szeptać czułe słówka. A on jej będzie mówił to co mnie: kocham cię (powtarzane ile tylko się da), dobrze mi z tobą, cieszę się, że cię mam, nie chcę cię nigdy stracić.

Widać nie zawsze trzeba oglądać się na innych.


Podobno czas leczy rany.



LemON - Jutro

Żadnego końca świata dziś nie będzie!
Bo w Tokio jest już jutro
Wciąż waham się
Wciąż chce cię mieć, chce
Chce pewność absolutną

Gdy zechcesz iść
To nie patrz w dal
Zrób jeden krok do przodu
Bo ten nasz świat jest pełen wad
I jest pełen gniewu