Obserwatorzy

About Me

Tyle już was było

Popularne posty

Obsługiwane przez usługę Blogger.
wtorek, 30 grudnia 2014

Będzie się działo...

Święta, święta i po świętach.
Dobrze, że się skończyły. Każdego dnia - pełna chata ludzi. Starałam się "uciekać", ale daleko we własnym mieszkaniu się nie skryję... A ilość zjedzonych ryb i galaret (wszystko w przeróżnych kombinacjach) starczą mi do końca następnego roku. Jedynym wysiłkiem intelektualnym w tym czasie było przeczytanie jakże wspaniałej "Dżumy"Alberta Camusa...a raczej zaledwie kilku stron.
Wielką nadzieję pokładam w podróży pociągiem do miejsca sylwestrowej zabawy i z powrotem do domu. Zajmie ona po ponad dwie godziny i mam zamiar aktywnie je wykorzystać. I nie, nie mam na myśli gadania z 2/4 składu "Seksu".

Świętowanie zepsuło mi również oczekiwanie na pewnego osobnika...
Tak, właśnie, mój (już -stety/niestety) były miał się u mnie pojawić. "Skąd propozycja wizyty?", "Zaczął gadać ludzkim głosem?", pewnie się zastanawiacie. A to ja, tylko ja, głupia, mała, ruda ja, zadzwoniłam do tego geniusza dzień przed Wigilią. Również aby złożyć mu życzenia, ale także z przypomnieniem, coby po swoje rzeczy przyszedł. Byle szybko, bo wyjeżdżam.
-A gdzie wyjeżdżasz? - spytał zaciekawiony
-W góry na Sylwestra i nie wiem, kiedy wracam. (Jedź ze mną, albo się pierdol. Byle nie z kimś)
-To może w święta przyjdę (...)
Tą oto znamienitą rozmową narobił mi nadziei (co to niby matką głupich jest), że jednak się zobaczymy. Nawet nie próbujcie sobie wyobrazić (użyjcie jej do przyjemniejszych celów), co się działo z moim sercem, kiedy go w końcu usłyszałam...


"Nowy rok - nowa ja"

Genialna sprawa... Serio. Teraz bez hejtu.
Zmiany zawsze traktowałam jako coś pozytywnego. Nawet jeśli nie przynoszą wiele dobrego, potrafię wyciągać z nich wnioski na przyszłość. 
Widzę wiele wpisów, komentarzy, które wyśmiewają to postanowienie. Owszem, nie ma co się nastawiać, że wybije godzina dwunasta w nocy i nagle, w pierwszej minucie Nowego Roku będziemy zupełnie innymi osobami. Nie, nie, nie, tak to nie działa... Mamy przecież cały rok na zmienianie siebie, walkę ze słabościami etc, etc...

Patrząc na samą siebie przez pryzmat ostatniego roku... Co tu wiele mówić... Jestem z siebie dumna :D
A tak poważnie: dużo się u mnie działo, dużo też zmieniło. Dobre, złe, złe na dobre... Różnie. Ja też. Zdecydowanie sporo przeżyłam, jednak niczego nie żałuję. Ok, może nie niczego... jednak zawsze wychodzę z założenia, że lepiej spróbować i żałować próby, niż tego, że się nie próbowało wcale.
Znalazłam pracę, dzięki Bogu podniosłam swoje poczucie wartości, znalazłam miłość (nie ważne, że całe gówno teraz z tego mam...). Zdecydowanie się rozwinęłam wewnętrznie.

Czy 2014 był lepszy niż 2013?
Zdecydowane TAK. Nie żegnałam się z bardziej lub mniej bliskimi osobami/członkami rodziny.
27 grudnia minął rok, od kiedy musieliśmy uśpić naszego ukochanego 14-letniego psa Rambusia.
Wtedy płakaliśmy jak bobry, aż po miesiącu (bez jednego dnia) przygarnęliśmy kolejnego chłopczyka - labradora imieniem Aslan :) Kiedyś wrzucę jakieś foteczki, może przy okazji postu o robieniu PR-u na słodkich pyszczkach zwierząt ;)

Aha! Zapomniałabym!
Dowiedziałam się, że wokół siebie mam wspaniałych ludzi, którzy w każdym momencie służą mi silnym ramieniem, pomocną dłonią, blachą ciasta i kielichem na pocieszenie ;)


Nie porwę się na jakieś mega podsumowania końcoworoczne. Nie stworzę też całej listy postanowień noworocznych. Moje postanowienia w pewnym stopniu powielają życzenia świąteczne.
Chcę zdać maturę, najchętniej dostać się na studia i (może) wynieść się z domu, już na własne. Znaleźć miłość, a jeśli nie miłość to przynajmniej świetnie się bawić na wakacjach (prawdopodobnie uciekam z kraju, aby zwiększyć PKB innego... ).


Ostatni post (o świętach Bożego Narodzenia właśnie) okazał się bardzo "czytliwym". Skłoniło mnie to do stworzenia oficjalnego Fan Pejdża Rudej na Facebook'u. Serdecznie Was tam zapraszam!



Moi drodzy! Szampańskiej zabawy! I pamiętajcie: macie całe 12 miesięcy na wojaże, także ostrożnie :)






czwartek, 25 grudnia 2014

Jeszcze zdążę! - czyli wigilijne last minute

Nie każdy lubi święta. To fakt.
Sama zaliczam się do tej bardziej lub mniej zaszczytnej grupy. 
Zauważyłam podnoszący się ogólnonarodowy hejt na Boże Narodzenie. Ale skąd się to wzięło?
Bronię się na wstępie - wyjątkowo w tym roku nawet za bardzo nie marudziłam i starałam się trzymać gębę na kłódkę. Miałam inne problemy, więc te świąteczne zepchnęłam na boczny tor.
Ileż można słuchać świątecznych reklam o promocjach na karpia za 9.99 zł?
"Last Christmas" po raz miliardowy od urodzenia?
Ilość świeczek w kształcie choinek, bałwanków, czekoladowe mikołajki zalegające na sklepowych półkach od początku listopada. Lepienie uszek i pierogów do wigilijnego wieczora. Kupowanie i pakowanie prezentów na ostatnią chwilę. Kłótnie ze wszystkimi dookoła, o wszystko. A kolędy? Te działają na mnie jak płachta na byka. Gorzej, kiedy w domu mama zaczyna je śpiewać. W tym roku dołączyła do niej babcia ... Także wyobraźcie sobie. Mnie. W roli byka (w zasadzie jestem zodiakalnym bykiem, co może tłumaczyć niektóre zachowania).

Po co to wszystko? Dla kilku godzin wigilijnej kolacji? Chwili bardziej lub mniej szczerych życzeń, uścisków? Później i tak nie możesz patrzeć na całe jedzenie, które gotujesz od tygodnia, a przez następny będziesz je w siebie wciskać. 
W tym roku nawet ze sprzątaniem nie wyszło mi tak, jakbym chciała. Zamiast tego uciekam do łóżka (o ile to możliwe) i próbuję odespać ostatnie 12 miesięcy. Niejaką ucieczkę gwarantuje mi piesia (sunia) sąsiadki, którą się opiekuję przez dwa dni.
W ferworze przedświątecznej krzątaniny bardzo chętnie wyrwałam się na szybki szalony trip do Wrocławia. 
Pamiętacie mojego kolegę, który był w Grecji, tego z wpisu o pewnikach?
Zapomniałam, że jest z nim tak fajnie. Potrzeba mi było trochę rozrywki, pośmiania się ze wszystkiego.

U mnie Bożonarodzeniowy Hejt zaczął się...w zasadzie kilka lat temu. Za dzieciaka było jeszcze nieźle. Mimo iż ledwo pamiętałam moich dziadków (rodzice mamy), rodzina potrafiła mi jakoś wynagrodzić ich brak. Z resztą, jak na inteligentną małą dziewczynkę ( :)) wyjaśniłam sobie parę spraw. Kilka lat temu wyprowadzili się moi bracia. Dzień przed Wigilią. Od tej pory święta tylko z rodzicami nie cieszą mnie. Owszem, średni brat przychodzi z żoną (później), teraz z moim chrześniakiem. Ale co z tego? Posiedzą, pogadają, a my znowu zostajemy sami "jak te na weselu". 

Ehh... Mój brat mawia, że zmieni mi się, kiedy sama założę rodzinę. Skoro on tak mówi (a brat prawie zawsze, z małymi wyjątkami, ma rację ;)) pewnie tak się stanie.

Co najbardziej mnie śmieszy?? Wysyp świątecznych selfie
Zyliard zdjęć choinek na snapchacie.
Ludzie. Jaką przyjemność czerpiecie z rozplątywania lampek? Skąd??
Mnie też pochwalono za strój, co nie zmienia faktu, że nie zrobiłam sobie serii zdjęć przy choince, pod choinką, z prezentem, z babcią, z ciastem czy z karpiem w wannie.

Chyba nie nadaję się do dzisiejszych czasów.


O reszcie ... opowiem później. Jeszcze może się trochę zdarzyć (nim wyjadę).

Mimo wszystko, życzę Wam wszystkiego najlepszego. Sobie również.
Dużo jedzenia, dużo snu i żeby kawa wreszcie zaczęła działać.
Seksu i pieniędzy.
Alkoholu - ten nigdy nas nie zawiedzie :P
Zdanej matury - może sobie wywróżę.
Wspaniałych przyjaciół - tych już mam, ale może ktoś z Was ich potrzebuje.
Weny - też tej do życia; głównie sobie życzę, żeby pisanie postów szło mi szybciej ;)
Uśmiechu i pogody ducha - aby podróż przez mroki życia nie była aż tak trudna.

Przed Sylwestrem się odezwę, a tym czasem zostawiam Was, mimo wszystko, ze świąteczną piosenką.
Mama byłaby zła, że "amerykańskie gówno" puszczam.
Brytyjskie jeśli już. Jedno z ładniejszych dzieł. I jeszcze świetny zespół.


Bez odbioru!

niedziela, 14 grudnia 2014

Tego kwiata jest pół świata? ...

.. a trzy czwarte gówno warte - chciałoby się dokończyć.

Nie generalizujmy. To że ja trafiłam źle ... a może i nie tak źle... nie znaczy, że każdy facet to świnia.

Tytułową kwestię, ale z pełnym przekonaniem, usłyszałam dziś kilka razy.
Kochana mamusia...zupełnie jakby sama nie była młoda.
Ale zaczęłam od środka...

Jakkolwiek dziwnie to zabrzmi: niedawno poznałam swoją babcię (faktycznie dziwne). Przez wiele, wiele lat ojciec i ona nie utrzymywali kontaktu. Sytuacja uległa zmianie. A na dodatek dziś zaczęła mówić... ludzkim głosem.

Nie dziwcie się. Nie chcę wyjść na potwora, ale skoro przez tyle lat radziłam sobie bez babci (z różnym skutkiem), oczywistym jest, iż do nowego członka rodziny podchodziłam z dystansem.

Widziała, że chodzę cały dzień przybita. Nic dziwnego. Ostatni tydzień mnie wykończył. Przez niedospanie, przepracowanie, przemęczenie, prawie każdy wieczór kończył się rykiem w poduszkę. (Nic nie poradzę, że bo wykańczającym maratonie jedyne, o czym marzyłam, było przytulenie się do ciała, które zdążyłam tak dokładnie poznać.) Po jakże owocnej nocy  nadszedł czas na owocny dzień.

Szczerze? Babcia jako jedyna chyba w pełni zrozumiała moją sytuację.
"Chcesz, żeby wrócił??" - tym pytaniem mnie bardzo, ale to bardzo zaskoczyła.
"Nie mogę powiedzieć, że nie chcę"
Wiem, oberwę od mojej bandy, własny mózg też mnie zbeszta za głupie gadanie.
Nic nie poradzę.
Po prostu serce płata mi figle.

Do Sylwestra wszystko się unormuje, a jak go spędza? Nie wiem, babciu. Mam nadzieję, bo wyjeżdżam.
"A nie chcesz mu zaproponować wspólnego wyjazdu??"
Oczywiste. Chcę. Jak diabli.
Nie zdążyłam nic odpowiedzieć, bo ma rodzicielka zaczęła wykład pt. "Nie są małżeństwem i muszą się z niczym śpieszyć".
Przemilczałam fakt, że już dawno mieliśmy jechać razem w góry.

Daję sobie jeszcze tydzień-dwa. Ha, płonne nadzieje! Święta skończą się jak ostatni tydzień, skutkiem czego nadejście Nowego Roku świętować będę z worami pod oczami wielkości tych na ziemniaki.


Ruda się nigdy nie zakochuje.

Uświadomiłam Go o tym już na pierwszym spotkaniu (o ile dobrze pamiętam). Że owszem, szybko się przywiązuję, zależy mi itd...Ale nie zakochuję. Ja? W życiu.
Pierdolety. Jak uderzyło to aż do utraty tchu. Szkoda, że teraz ten dech tracę przez płacz.

Najpierw się złościłam.


Po tygodniu od rozstania zaczęłam tęsknić. Jak cholera.


Moje podejście, jeszcze trochę ...

sobota, 6 grudnia 2014

Leczy czy nie leczy ??

Przez całe zatracenie szkołą, rodziną, związkiem... życiem... zapomniałam znaleźć chwili dla siebie, żeby tu napisać.

Można by rzec: uroki młodości. Jednak żaden frazes czy powiedzonko nie zrekompensują mi złamanego serca i zaprzepaszczenia prawie czterech miesięcy życia.

Już sam sposób, w jaki to zrobił. Umotywowanie decyzji? Żadne. A z szoku nie byłam w stanie sklecić sensownego pytania.

Jednym z niewielu plusów całej tej gównianej sytuacji jest fakt, iż przekonałam się, że mam wokół siebie ludzi, na których mogę liczyć. Mój brat i bratowa, przyjaciółki, nawet ojciec. Nie zostawili mnie samej.
Wczoraj byłam zła, nie płakałam, może dlatego, że byłam między ludźmi, przy moim chrześniaku nie da się siedzieć z nosem na kwintę. Dzisiaj ryczę cały dzień.

Jakie to niesamowite: w jednej chwili osoba, którą kochasz staje się całkowicie obca. Wystarczy jeden moment. A ja nie mam nic do gadania.

Jestem trochę zła, owszem, bo nie dałam mu żadnego powodu, żeby kończyć. Nie mówiłam też, że to TEN JEDYNY, do KOŃCA ŻYCIA, jednak miałam nadzieję na coś dłuższego.
Kołacze mi się jeszcze w głowie, że może zechce wrócić. Nie wiem. Najgorsza jest świadomość, że znajdzie inną. Inna będzie go całować, przytulać, szeptać czułe słówka. A on jej będzie mówił to co mnie: kocham cię (powtarzane ile tylko się da), dobrze mi z tobą, cieszę się, że cię mam, nie chcę cię nigdy stracić.

Widać nie zawsze trzeba oglądać się na innych.


Podobno czas leczy rany.



LemON - Jutro

Żadnego końca świata dziś nie będzie!
Bo w Tokio jest już jutro
Wciąż waham się
Wciąż chce cię mieć, chce
Chce pewność absolutną

Gdy zechcesz iść
To nie patrz w dal
Zrób jeden krok do przodu
Bo ten nasz świat jest pełen wad
I jest pełen gniewu
niedziela, 28 września 2014

Wcale nie tak pewne pewniki

Jedyną rzeczą, a w zasadzie faktem, którego możemy być w życiu pewni jest śmierć.
Powiało grozą, co?
Niestety, taka prawda.
Ciężko jest przewidzieć, co może się zdarzyć, zawsze może nastąpić jakiś nieoczekiwany zwrot sytuacji. Najbardziej uważać trzeba w momencie, kiedy za pewnik bierzemy inną osobę. Człowiek to człowiek, przecież zawsze może popełnić jakiś błąd, zmienić zdanie, zapomnieć się, czy chlapnąć o jedno słowo za dużo. Nie jesteśmy idealni.
Ostatnio przekonałam się, że moja skromna osoba była brana za PEWNY pewnik.
Śmieszne uczucie, kiedy się skapniesz.
Po pierwsze: mój szef.
Kulturalnie, jako grzeczna dziewczynka słuchająca mamusi (czasami), poszłam do szefa na rozmowę, nie chcąc "palić mostów" (jak prosiła mama), bo przecież "nigdy nie wiadomo, co będzie i może jeszcze będziesz musiała u niego pracować". Nie zagłębiając się w szczegóły ........... jeśli ktoś jest dla mnie chujem, nie będę siedzieć i grzecznie się uśmiechać. W wyniku obrony własnej osoby usłyszałam, że jestem bezczelna. Ha! I pomyśleć, że to ja zapierdalałam w syfie za psi grosz. Nie myślcie, że się użalam, daleko mi do tego. Nie moja wina, facetowi dupa się pali, bo nie ma kto u niego pracować. Ciekawe, dlaczego .... ???
Po drugie: kumpel, który po czterech miesiącach wrócił do Polski.
Od czerwca do połowy września odezwał się tylko kilka razy. W momencie, kiedy dowiedział się, że kogoś poznałam praktycznie się nie odzywał. W sumie Gośka mi uświadomiła: "Brał cię za pewnik, a teraz grunt mu się spod nóg usunął". Sama brałam go za dobrego kumpla, kiedy on znajdował sobie jakąś laseczkę czy z kimś kręcił - jako dobra koleżanka - cieszyłam się. Dlaczego nie może działać w drugą stronę?
Nie wiem.

------

Szczerze? Nie bardzo przejęłam się zmianą "pozycji", odejściem od "pewnikowania".
Dla mnie liczy się fakt, iż moi BLISCY biorą mnie za takową.
Za PEWNĄ. Pewną uczuć, na ten przykład.
Jeśli będą mnie potrzebować - będę.

Jak już wspomniałam na początku posta: każdy człowiek się zmienia, może popełnić błąd.
Uważajcie, bo możecie się sparzyć. Ja się sparzyłam i to nie raz. Czekam na kolejny, chociaż mam nadzieję, że cios nie nadejdzie prosto w serce.

Na koniec - jak zwykle - piosenka! Dla mojej kochanej BLONDYNY, która jako jedyna (no, może nie do końca, bo jest jeszcze mój facet) wie o wszystkim, szanuje i ROZUMIE moje decyzje.
Kocham Cię, siostro! :* Coby nasz hejt nie malał, tylko rósł w siłę ;)

SZYDERAP

wtorek, 2 września 2014

Stabilizacja

Dawno tu nie zaglądałam. Wstyd. Postanowienie poprawy. Mam nadzieję, że dostanę od was rozgrzeszenie.
Nie dziwcie się. Cały sierpień pracowałam, a po pracy też ... pracowałam.
Kolejny miesiąc minął jak z bicza strzelił. Czas leci, wrzesień się zaczął, a matura zbliża się i zbliża ...

W tym miejscu chciałabym bardzo podziękować moim dziewczynom z Seksu w Wielkim Mieście za piosenkę, którą zadedykowałyście mi w poście na Blond Logice. Radziłam sobie dzielnie bez was, bo znalazłam sobie godne zastępstwo ... ;) Może nie na chwilę. Cieszę się, że już jesteśmy w komplecie, znowu razem.

Do niedawna myślałam, że w życiu nie spotkam normalnego, wolnego i ogarniętego faceta. Moje kompleksy stopniowo się ulatniały, zwłaszcza sierpień był dość owocnym czasem jeśli chodzi o odganianie dołujących myśli na temat samej siebie. Niestety, pracując w sklepie spożywczaku trudno o partię, która nie śliniłaby się na widok kobiecego biustu, a że jeszcze natura obdarzyła mnie uprzejmością - miałam przerąbane. Aż któregoś wieczora przyszedł  taki sobie jeden chłopaczek. Uśmiechnięty, troszkę pomotany. Poprosił o numer, umówiliśmy się i tak zostało. Przynajmniej na razie. Dalej w to nie wierzę.
Zobaczymy ile wytrzyma.
Deklaruje, że długo.
Zobaczymy. Co rude to wredne. "Rude to wariatki", mawia mój luby.
Nie wie chłopak jeszcze, na co się pisze.

Może wiecie, może jeszcze się nie przekonałyście, jak cudownie jest trafić na NORMALNEGO faceta. Normalnego, tzn. zaradnego, bez rozpierdzielu w głowie, szanującego kobietę, dbającego o nią, ale też takiego, który potrafi przekonać ukochaną, że jest najpiękniejszą, najwspanialszą i najcudowniejszą ze wszystkich.
Tak, sama w to nie wierzę.

I pomyśleć, że tak niedawno, bo pod koniec czerwca wznosiłam toast z Gośką mrożoną kawą za stabilizację i unormowanie. U mnie poskutkowało, teraz czas na nią.


Teraz moja kolej na dedykację. Piosenka dla mojego lubego, z którym kojarzy mi się ten utwór oraz dla moich ukochanych dziewczyn - as long as I got you I'll be fine. Bez was nie dałabym rady.

Do następnego !

Duke Dumont - I got U


piątek, 8 sierpnia 2014

Kochajmy się

Tytuł posta brzmi nieco patetycznie, aczkolwiek adekwatnie do treści.
Na początku wakacji zdarzyło się tak, że kręciłam z jednym gościem. Po pewnym czasie, kiedy sprawa się nieco rypła, urwał nam się kontakt. Koleś prawie nie odpowiadał na wiadomości, a jeśli już to bardzo lakonicznie. Jednym słowem czar prysł. Jak zawsze z moją bolączką zwróciłam się do Karli (z bloga Logika w kolorze blond). Przez telefon zrobiła mi wykład: jesteś śliczna, chuda, masz długie nogi, piękną twarz i nie masz dużej dupy tak jak ja.
Od razu ją wyśmiałam. Za tą dupę, oczywiście. Role wtedy się odwróciły.

Jesteśmy całkiem inne: ona jest niską blondynką z pięknymi włosami do pasa, a ja wysokim rudzielcem. Inne z wyglądu, zaś w głębi duszy bardzo podobne. Obie szukamy szczęścia.
Bardzo ważne jest, żebyście sobie powtarzały/powtarzali nawzajem, że jesteście mega zajebiści. Niby ładnym jest łatwiej, ale níe ważne czy jesteś krzywy, gruby, garbaty lub jeszcze coś innego. Ważne jest, żeby mieć coś w sobie. To małe "coś", które czyni was wyjątkowym i niepowtarzalnym.

Bardzo ładnie kwestią akceptacji siebie zajął się John Legend. W teledysku do "You & I (Nobody in the world) ukazał ogromną siłe i piękno kobiet. Moją bohaterką stała sie kobieta po mastektomii piersi, która odwarzyła sie rozebrać przed kamerą.

Przesłałam linka Karli. Mogę powiedzieć, że ta piosenka stała się naszą sztandarową.


John Legend - You&I
środa, 6 sierpnia 2014

Pozory mogą mylić

Jak bardzo można pomylić patrząc na ludzi. Na pierwszy rzut oka łatwo jest stwierdzić, że ten jest koksem, więc trzeba na niego uważać, a ten siedzi pod sklepem i żuli, więc najlepiej niech się weźmie do roboty.
Wspominałam w poprzednich postach, że pracuję w sklepie. Teraz przerzucili mnie do do sklepu obok, więc mam trochę mniej roboty i więcej czasu na "pogadudchy" ze stałymi bywalcami. Nie wiem, od czego zależy albo co odpowiada za to, ze mi się zwierzają. Wygląd? Moje usposobienie? A może po prostu nie mają  komu sie wyżalić, otworzyć się? Każdy z nich ma bujną przeszłość, często życie tyra ich nawet teraz. Fakt, trochę na własne życzenie, ale nie zawsze. Jakie zaskakujące jest, gdy widzisz takiego Tomka, Adriana, Roberta, Maćka, Andrzeja i nie masz ZIELONEGO POJĘCIA, że pierwszy był na misji w Syrii, drugi w wieku 15 lat miał próbę samobójcza, następny prawdopodobnie umrze na raka (choć wygląda na koksa), kolejny miał mega poważny wypadek samochodowy, a dzieci ostatniego są w bidulu. A ty tego NIE WIESZ. Co człowiek to inna historia, inny życiorys.
Tak łatwo jest oceniać innych.


You can't judge book by looking at the cover.


https://m.youtube.com/results?q=malenczuk%20waglewski&sm=3

niedziela, 27 lipca 2014

Huśtawka


Ostatnie tygodnie fundują mi dość solidną dawkę emocji. Po pewnym czasie stabilności, co krok coś mnie zaskakuje. Zaczęło się od tego, że pod koniec czerwca straciłam pracę. Wymarzona, wyśniona, wakacyjna - na barze w restauracji. Wszystko super świetnie, ale nie podpasowałam jednej lasce (pseudonim: "Bitch face"), więc poleciałam. Bezrobotna byłam przez całe ... 3 dni. Znalazłam pracę w mojej miejscowości. Znajomy rodziców otworzył sklep (w zasadzie kieruje sieciówką), zatrudnił mnie w 5 minut po rozmowie.
I nic by nie było dziwnego, gdyby nie... właśnie - szef. Momentami mam ochotę człowieka udusić. Nie chodzi mi tu o podstawowe rzeczy typu wcześniejsze ustalanie grafiku. Gościu totalnie odrzuca mnie swoją wulgarnością oraz głupimi zagrywkami, które często gęsto potrafią mi zdecydowanie podnieść ciśnienie.
Ale dość.
Co mnie zaskoczyło? W ciągu doby dwóch gości wyznało mi trzykrotnie miłość.
Nieźle, ha?
Wczoraj mój sąsiad. Co lepsze, padł na kolana. Dlaczego? Upił się, bo jego córa dostała się na jakiś megaekstraważny europejski turniej tenisowy. Dzisiaj przepraszał, ale chwilę później znowu zaczął coś pieprzyć.
Życie na krawędzi ...

Dzisiejsza rozmowa w sklepie z klientem mnie rozbroiła. Stały klient (imię jego na A. się zaczyna) przychodzi kilka razy dziennie na pierdołowate zakupy. Za którymś razem zwrócił mi uwagę, że nie ma "jego lodów". Przetrzepałam całą zamrażarkę, żeby je znaleźć. Mówię do niego:
-Widzisz, jak się dla ciebie poświęcam?
-Dlatego cię tak bardzo kocham.

Szczerze? Nie wiedziałam co zrobić. Niby na żarty, niby poważnie. Jak się skończyło? Zaczęłam się śmiać i poszłam do kasy, bo kolejka mi się zaczęła ustawiać.

Morał jest banalny mojej krótkiej opowieści - nie wszystko jest złote, co się z wierzchu świeci.

Ehh.... Przytoczone przykłady to pikuś, ale o reszcie opowiem w następnych postach.
Będzie emocjonująco, porywczo, melancholijnie.
Tymczasem idę oddać się w objęcia Morfeusza. Przede mną kolejny ciężki dzień.

Zostawiam Was z Poluzjantami - ten młody Badach mocno zaprząta moje myśli ..



Poluzjanci - Tylko ty i ja
sobota, 26 lipca 2014

Seks w Wielkim Mieście

Skąd jesteśmy? Dokąd zmierzamy?

Jesteśmy cztery. Śmiało nazwałyśmy się przyjaciółkami. Wszystkie jesteśmy do siebie podobne, a zarazem całkiem inne. Porównałyśmy się do bohaterek "Seksu w Wielkim Mieście": mamy problemy z facetami (troszkę poważniejsze, niżeli Carry, Miranda, Charlotte czy Samantha) i każda za każdą wskoczyłaby w ogień. Nawet telefon o 3 w nocy nie jest mi obojętny. Nawet, jeśli przerywa sen o wybitnym przystojniaku ;)
Każda jedna widziała filmy i większą część odcinków serialu "Seks w Wielkim Mieście".
O moich pięknościach wspomnę w następnych postach. A na pewno o szanownej bloggerce z "Logiki w kolorze blond" ;)

Skąd więc nazwa bloga?
Cóż... Bardzo proste. Ja jestem ruda. Z natury. Co prawda włosy z wiekiem nieco mi płowieją to z charakteru ...hardzieję? Tak, to chyba odpowiednie słowo.

W "Wielkim Mieście"... Wrocław do małych osad nie należy. A ja pochodzę z czterdziestotysięcznej miejscowości leżącej prawie 30 km od stolicy Dolnego Śląska. Jak przybyłam tam stąd?
Szkoła. Marzenie i oderwanie się od środowiska. Przyszła jak wybawienie. I mimo że muszę wstawać dzień w dzień o 5 rano i często gęsto zarywać noce - warto. Dla ludzi, bo poznałam ich całą masę. Nie żałuję ;)


Dobiega północ, nie mogę spać. Zostało mi ... wow, całe 4h na sen. Co robicie, kiedy nie możecie zasnąć? Macie jakieś sprawdzone sposoby? Dzielcie się w komentarzach :)

A ja ... skoczę po melisę.



piątek, 25 lipca 2014

Początek końca ?

25 lipca 2014. Połowa wakacji za mną. Dziwne, ale czuję, że przez ten miesiąc mało się działo. Mało? Mało i dużo. Dużo i mało. Koniec szkoły, druga praca, zapiernicz, nowi ludzie, nowe doświadczenia. Hm... to chyba jednak całkiem sporo. Sierpień przede mną, możliwy urlop, dzika plaża pośród drzew, a później znów nowi ludzie i nowe miejsca. Chciałabym wykorzystać ten ostatni miesiąc.
Miesiąc wolności, rozpasania i beztroski. Wrzesień - do maja - wykończy mnie.
Wyczuwam.
Na razie nie jest to ważne, pierwszy post już chyba za mną.



Z tego miejsca chciałabym serdecznie pozdrowić moją przyjaciółkę Karlę, prowadzącą bloga Logika w kolorze blond. Oczywiście odsyłam Was na jej stronę, link w polecanych stronach.


Zostawiam Was z Dawidem, który z singla na singiel coraz to bardziej mnie zaskakuje i podbija moje serce.
Trzymajta się :)
https://www.youtube.com/watch?v=rjPzRcfEzlQ